Czas wyciszenia, czas pustyni
40 dni… W takim czasie Potop spustoszył, ale zarazem też oczyścił ziemię. Tyle dni i nocy Mojżesz pościł na Górze Synaj, zanim otrzymał od Boga kamienne tablice z Dziesięciorgiem Przykazań. Wreszcie 40 dni i nocy przebywał na pustyni Pan Jezus, by przygotować się do Swej zbawczej misji. 40 dni… Tyle czasu (bez wliczania niedziel) jest nam dane w Wielkim Poście na wewnętrzną przemianę, by dobrze przygotować się do misterium Odkupienia, dokonanego przez Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty zapytana kiedyś przez dziennikarza: Co należałoby zmienić w Kościele i w ogóle w świecie, żeby w końcu było lepiej?, odparła: Ciebie i mnie. Założycielka zakonu Misjonarek Miłości trafiła w sedno. Żadna dobra zmiana społeczna, polityczna czy inna nie jest bowiem możliwa bez tej podstawowej – przemiany osobistej. Bez osobistego nawrócenia.
Bóg jedynym gwarantem przemiany
Czas Wielkiego Postu to właśnie taka szansa na przemianę osobistą: zerwanie z nałogami i złymi przyzwyczajeniami, zmianę sposobu i stylu życia. Ale to wszystko nie przyniesie żadnego efektu, jeśli zabraknie najważniejszego – nawrócenia i pogłębienia relacji z Bogiem. Przecież całe tabuny ludzi, pragnąc jakiejś zmiany, prowadzą nieraz skrajnie „pokutnicze” życie, pełne dobrowolnych wyrzeczeń tylko po to, by schudnąć, wypracować tężyznę i kondycję fizyczną, zgrabną figurę… Jednocześnie nie chcą nawet słyszeć o wyrzeczeniach wielkopostnych. Ich bożkiem jest ciało i… wcześniej czy później przeżyją zawód, bo budują gmach swej wątpliwej przemiany na piasku! Módlmy się o ich nawrócenie i pamiętajmy, że jedynym gwarantem dobrej i trwałej przemiany jest Bóg. On sprawił że narzędzia do tego, by ją osiągnąć znajdują się w Kościele katolickim.
Prochem jesteś…
Wejście na tę zbawienną drogę rozpoczyna Środa Popielcowa i posypanie głowy popiołem przez kapłana. Prochem jesteś i w proch się obrócisz – to zdanie niejako wymusza naszą pokorę. Jest to znak uznania naszej pozycji i miejsca w obliczu potęgi Boga. Jest też symbolem naszego przyznania się do własnej niegodziwości i grzeszności. Dlatego potrzebujemy nawrócenia, o czym przypominają słowa kapłana podczas obrzędu posypywania głów: Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Liturgia pierwszego dnia Wielkiego Postu nawiązuje do obrzędów, jakie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa sprawował biskup nad pokutnikami. Wierni, którzy popełnili ciężkie grzechy, musieli na początku Wielkiego Postu przywdziać szaty pokutne, biskup posypywał ich głowy popiołem i po odmówieniu psalmów, wyprowadzał ich ze świątyni. Byli oni w ten sposób wyłączeni ze wspólnoty eucharystycznej, a ponadto zobowiązani do publicznej pokuty i do zadośćuczynienia poprzez uczynki miłosierdzia – post, modlitwę, jałmużnę. Dopiero w Wielki Czwartek pasterz udzielał im rozgrzeszenia, wprowadzając na powrót do wspólnoty. Z czasem Kościół złagodził tę praktykę. Już w Średniowieczu wierni zaczęli dobrowolnie czynić pokutę i przyjmować popiół na głowę. W XI wieku decyzją papieża Urbana II zwyczaj ten zaczął obowiązywać w całym Kościele. Wówczas postanowiono, że popiół będzie pochodził z palm poświęconych w Niedzielę Palmową z ubiegłego roku. Ta praktyka przerwała do dziś. Rozpoczęcie Wielkiego Postu jest naszym udaniem się na „pustynię”, gdzie cisza i ogołocenie ze wszystkiego, to norma. Do tego dochodzą pokusy. Zwróćmy uwagę na to, że w czasie Wielkiego Postu są one jakby większe niż zazwyczaj. Żebyśmy mogli je zwyciężyć, musimy korzystać z sakramentów pokuty i Eucharystii. Oprócz tego Kościół zaleca nam w tym czasie częste korzystanie z trzech cudownych instrumentów: modlitwy, postu i jałmużny.
Modlitwa
By pobyt na pustyni przyniósł dobre owoce, trzeba się modlić: zmawiając Różaniec czy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Ciągła rozmowa z Bogiem, powierzanie mu wszystkich naszych spraw, ze świadomością, że bez Niego nic nie możemy uczynić (por. J, 15,5) – to podstawowa czynność i, zarazem, nasza powinność. Szczera modlitwa nigdy nie trafia w próżnię, lecz zgodnie z obietnicą Pana Jezusa będzie wysłuchana: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. (Mt 7,7). Jedną z form modlitwy jest kontemplacja, w tym przypadku – rozmyślanie o Bolesnej Męce Zbawiciela. Pan Jezus podczas objawień w Paray-le-Monial skarżył się św. Małgorzacie Marii Alacoque na obojętność i oziębłość ludzi wobec Jego Ofiary Krzyżowej, złożonej dla naszego zbawienia. Od tego czasu minęły ponad trzy stulecia, zmieniło się oblicze świata, jednak skarga Zbawiciela jest ciągle aktualna, z tą wszakże uwagą, iż obojętność człowieka na cierpienia Chrystusa jest obecnie jeszcze większa. Doprawdy ta nasza ludzka niewdzięczność jest zatrważająca. Jest też oznaką braku roztropności. Dlaczego? Bo przecież rozważanie wszystkich zniewag, cierpień, osamotnienia jakich nasz Zbawiciel doświadczył, i wreszcie Jego śmierci, przypomina o nieskończonej miłości Boga względem ludzi. Ukazuje nam ponadto sens cierpienia i daje moc do znoszenia wszelkich przeciwności i utrapień dnia codziennego. Jest więc dla nas pomocą i Dobrem. Rezygnacja z tego Dobra na rzecz „dóbr” światowych jest drogą donikąd. Zbliżmy się więc do naszego cierpiącego Mistrza, módlmy się, pocieszajmy Go i rozważajmy Jego Mękę, zgodnie z zaleceniem św. Pawła od Krzyża: Niech Męka Pana zawsze będzie w Twoim sercu. To jest godziwy sposób spłacenia naszych „długów” wobec Jego Miłości i Sprawiedliwości. Pomocne będą tu nabożeństwa Drogi Krzyżowej, Gorzkich Żali, czy inne praktyki pobożne, skupione na Męce naszego Pana, jak np. Zegar Męki Pańskiej.
Post
Modlitwie w tym świętym czasie powinien towarzyszyć post, czyli powstrzymywanie się od spożywania pewnego rodzaju pokarmów (np. mięsa) i napojów (np. kawy), ale też od pewnych czynności, które same w sobie nie są złe (np. korzystanie z mediów elektronicznych). Do zachowania postów powinien nas skłaniać przede wszystkim wzgląd na Pana Boga, obrażanego niezliczoną ilością grzechów. Post jest doskonałą okazją, by umartwiać się i pokutować za wszelkie wykroczenia względem Bożego Prawa. Chęć naśladowania Pana Jezusa, to drugi powód dla którego powinniśmy przestrzegać postów, bowiem Mistrz z Nazaretu pościł. Post jako forma umartwienia jest sposobem towarzyszenia Zbawicielowi podczas bolesnych wydarzeń Jego ziemskiego życia. Nasze cierpienia złączmy z Jego Boleścią. On nie zostawi nas samych i osłodzi mam nasze niewygody, bo jak mówił św. Ojciec Pio: Cierpisz, ale uwierz, że to sam Pan Jezus cierpi w tobie i dla ciebie, i z tobą. Post podejmujemy także ze względu na naszą duszę. Jest on bowiem okazją do ćwiczenia silnej woli, ponadto jest dobrym uczynkiem, który przymnaża nam miłości i łaski. Jest wreszcie zasługą na życie wieczne. Posty powinniśmy praktykować także przez wzgląd na ciało. Są one rodzajem diety i doskonałym środkiem do zachowania zdrowia (por. Dn 1 12-16). Jako katolicy mamy obowiązek dbania także o zdrowie fizyczne i o ciało, bo jest ono darem od Stwórcy.
Jałmużna
Jałmużna jest datkiem ofiarowanym bliźniemu jako uczynek miłosierdzia. Jeśli ma mieć wartość w oczach Boga, nie może być dana tylko dla „świętego spokoju” z tego co nam zbywa. Musi mieć wartość bezinteresownego i świadomego wyrzeczenia. Ważny jest ten pierwiastek umartwienia i pracy nad sobą, bo poprzez jałmużnę nie tylko wspieramy bliźniego, ale także udoskonalamy siebie. W przeciwnym razie mamy do czynienia li tylko z dobroczynnością (która ma na względzie wyłącznie potrzebującego). Jałmużna motywowana jest religijnie i wynika z przeświadczenia, że skoro sami jesteśmy „beneficjentami” Bożej dobroci, to naszym obowiązkiem jest Jej przekazywanie i pomnażanie. A ponadto obowiązuje nas Boże wezwanie: Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie (Mt 5,42).
***
Kościół święty daje nam czas na przemianę. 40 dni Wielkiego Postu to dużo i mało zarazem. Jeśli wyjdziemy na wewnętrzną pustynię z pokorą i czystym sercem, zrobimy duchowy postęp. Pamiętajmy, że pokusy w tym szczególnym okresie będę z pewnością większe. Zaufajmy jednak Bogu, przystępujmy do sakramentów, módlmy się, zachowujmy posty, dajmy jałmużnę. Tak żyjąc, zbudujemy nasze nawrócenie i przemianę na skale. W przeciwnym razie – stracimy ten święty czas. A to będzie policzek wymierzony Bogu i Jego Miłosierdziu…
autor: Bogusław Bajor
korekta: ks. Rafał Zyman
Święta Faustyna – Apostołka Bożego Miłosierdzia
Siostra Faustyna Kowalska jest współcześnie – przynajmniej w Polsce – jedną z najbardziej znanych świętych. Na polecenie samego Chrystusa stała się apostołką Bożego Miłosierdzia, a obraz Jezu, ufam Tobie można odnaleźć w zupełnie niespodziewanych miejscach na całym świecie, zaś Koronka do Bożego Miłosierdzia stała się dla wielu katolików najważniejszą po Różańcu modlitwą prywatną. Przyczyna sławy świętej Faustyny tkwi wszakże nie tylko w „chwytliwości” wezwania „Jezu, ufam Tobie”, nie tylko w popularności obrazu ukazującego promieniejące Serce Jezusowe – ale przede wszystkim w niesamowitym i wyjątkowym skarbie przeżyć mistycznych, jakim Bóg ją obdarzył, dając tym samym wielkie orędzie zagubionemu w grzechach światu.
Sprawdzian miłości w dążeniu do Boga
Święta urodzona 25 sierpnia 1905 r., nim przybrała imię zakonne Marii Faustyny, spędziła w świecie dwadzieścia lat jako Helena Kowalska, córka gospodarza Stanisława i jego małżonki Heleny. Miała dziewięcioro rodzeństwa, a dzieciństwo spędziła w rodzinnej wsi Głogowiec niedaleko Łodzi. Jej powołanie dało o sobie już znać, gdy dziewczynka miała siedem lat i ogłosiła w domu, iż chce być zakonnicą. Nie zostało to wówczas poważnie potraktowane, a parę lat później Helenka została posłana do szkoły, następnie podjęła pracę w wieku lat szesnastu i zdawało się, że będzie wiodła zwyczajne życie jak reszta jej rodziny. Takiego też życia pragnęli dla swej córki rodzice, którzy po raz drugi usłyszeli o woli oddania się na służbę Bożą siedemnastoletniej Heleny. Sprzeciwili się stanowczo, co oznaczało dla przyszłej siostry Faustyny trzy lata walki o cel, jaki sobie postawiła. Pan Bóg chciał zapewne doświadczyć w ten sposób stałość jej przekonania i utwierdzić swą służebnicę, że to On pragnie widzieć ją w mniszym habicie. Po roku pracy u państwa Bryszewskich w Aleksandrowie Łódzkim przeniosła się do Łodzi, gdzie początkowo zamieszkała u swego wuja, szukając środków do samodzielnego utrzymania. Zatrudniła się jako sprzątaczka, a następnie w domu pani Sadowskiej, właścicielki sklepu. Codzienne obowiązki łączyła z nabożeństwem do Boga, którego nie przestawała prosić o odmianę losu.
Pierwsze widzenie otwiera drogę powołania
Pewnego razu zrobiła rzecz zupełnie zwyczajną – poszła na potańcówkę w parku zwanym „Wenecja”. Wieczór ten – Roku Pańskiego 1924 – miał sprawić, że jej życie nigdy nie było już takie jak przedtem. Pan Jezus w wizji nadprzyrodzonej nawiązał ze swą ukochaną duszą więź mistyczną, która odtąd miała się jedynie pogłębiać. Sprawił, że Helena ujrzała przed oczyma duszy obraz umęczonego Zbawiciela, którego cierpienia spowodowane są grzechami nieumiarkowania w zabawie. Od cierpiącego Odkupiciela usłyszała polecenie, aby wstąpiła do zakonu. Był to koniec rozterek młodej Heleny, która utwierdzona przez samego Boskiego Oblubieńca, nie pytała już o zgodę, lecz opuściła rodzinne strony i wyruszyła do Warszawy w poszukiwaniu odpowiedniego zgromadzenia. Zamieszkała początkowo w Ostrówku, gdzie znalazła pracę u państwa Lipszyców. Równocześnie podejmowała próby wstąpienia do różnych konwentów, lecz odmówiono jej w kilku z rzędu.
Wreszcie przełożona zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia wyraziła zgodę na rozpoczęcie postulatu przez zdeterminowaną petentkę, ale pod zwyczajnym warunkiem wniesienia posagu w majątek klasztorny. Helena, pozbawiona pomocy ze strony rodziców, musiała sama zarobić potrzebną kwotę, dlatego też pozostała u państwa Lipszyców. Po upływie roku pobożna panienka mogła wstąpić na upragnioną przez siebie drogę, a jej nowym domem stał się klasztor żeńskiego zgromadzenia. Obłóczyny miały miejsce w roku 1926, a śluby wieczyste siostra Maria Faustyna złożyła dopiero w roku 1933 w Krakowie. Nawet rodzice przybyli na uroczystość. Do tego czasu przebywała ona w różnych miejscach – w Skolimowie pod Warszawą, w Wilnie czy też Płocku – wykonując rozmaite obowiązki w samym zakonie, a nawet w zakonnym sklepiku piekarniczym. Po przyjęciu profesji wieczystej wyjechała na trzy lata do Wilna, następnie wróciła do podkrakowskich Łagiewnik, gdzie miała już pozostać na stałe.
„Sekretarka” Pana Jezusa odbywa rekolekcje
Jej życie upłynęło pod znakiem wyjątkowo ścisłego prowadzenia przez Pana Jezusa. Nawiązała z Nim – z samym Królem królów i Panem panów – relację, można by rzec, wręcz poufałą. Rozpamiętywała z wielkim zaangażowaniem Mękę Pańską, a Pan wynagradzał jej miłość mistycznymi doświadczeniami Swojej obecności i miłości ku niej. Siostra Faustyna miała dar stygmatów ukrytych, bilokacji czy przeglądania sumień. Przede wszystkim jednak zasłynęła z powodu wizji i poleceń, jakie osobiście dawał jej Pan Jezus, oraz z dzieł, jakie współtworzyła, odpowiadając na Jego bezpośrednie wezwanie. W pewnym momencie została jej dana nietypowa łaska – pod natchnieniem Bożym postanowiła odbyć rekolekcje. Ale nie zwyczajne rekolekcje, w których niejako po omacku, wiedziona jedynie światłem wiary, dusza buduje więź z Panem Bogiem. Prowadzącym owych rekolekcji był sam Syn Boży, który ukazywał Faustynie obrazy Swojej bolesnej męki i skutki, jakie grzech sprowadza na człowieka. Widziała ona Jezusa biczowanego przez konkretne grzechy ludzkie – jak nieczystość – i współodczuwała Jego cierpienia.
Pan sam opowiada jej o Swoich cierpieniach i nazywa ją „sekretarką Swojego Miłosierdzia”. Ukazuje jej piekło, aby choć w ten sposób na własne oczy zobaczyła, jak straszliwe są cierpienia potępionych, którzy nie chcieli odpowiedzieć „tak” na Boże wezwanie podczas krótkiego ziemskiego wygnania. Bóg-Człowiek przemawiał do tej duszy umiłowanej jak kapłan prowadzący rekolekcje. Mówił na przykład po którejś z wizji: „W jutrzejszym rozmyślaniu zastanawiać się będziesz nad tym, coś dziś widziała”. Tą drogą doprowadził ją Bóg do nadprzyrodzonej mądrości, jakiej w prostocie Swej wystarczalności udzielał tytanom ascezy i mistrzom życia duchowego. W spisywanym na polecenie spowiednika Dzienniczku siostra Faustyna zanotowała: „Nie szukam szczęścia poza wnętrzem, w którym przebywa Bóg” – w czym słychać oddźwięk myśli rozwijanej choćby przez nieocenionego Tomasza a Kempis.
Nieubłagana diagnoza
Wśród opisów męki Pańskiej pojawia się często motyw biczowania – w różnych wariantach (na przykład Pan Jezus biczowany przez uczestników karnawału). Nie działo się to bez powodu. Zbawiciel chciał w ten sposób dać do zrozumienia Swej służebnicy, w jakiej kondycji znajduje się świat i jak bardzo zło zagnieździło się w jego strukturach. Dla świątobliwej mniszki doświadczenia te były źródłem nieopisanego bólu, ale również zdziwienia tym, jak daleko posunął się nieprzyjaciel Boga i ludzkiego zbawienia. Przed jedną z wizji Pan Jezus odezwał się do niej: „Patrz i zobacz rodzaj ludzki w obecnym stanie” i ukazał jej obraz społeczeństwa, nie wyłączając osób duchownych. Czytamy w Dzienniczku: „I w jednej chwili ujrzałam rzeczy straszne: odstąpili kaci od Pana Jezusa, a przystąpili do biczowania inni ludzie, którzy chwycili za bicze i siekli bez miłosierdzia Pana. Byli nimi kapłani, zakonnicy i zakonnice, i najwyżsi dostojnicy Kościoła, co mnie bardzo zdziwiło, byli ludzie świeccy różnego wieku i stanu; wszyscy wywierali swą złość na niewinnym Jezusie”. Obraz grzechów psujących członki Ciała Chrystusowego sam Pan podsumował wstrząsającymi słowami: „Widzisz, oto jest męka większa nad śmierć Moją”.
… i lekarstwo Miłosierdzia
Mistyczka odczuwała, że kona razem z Chrystusem, a równocześnie wiedziała, że to On wprowadził ją w ów stan i tylko On może ją wyprowadzić. Po wizjach przykrych przychodziły pocieszające. I oto widziała na przykład zmierzający pod krzyż korowód „dusz ukrzyżowanych”, czyli dusz tych chrześcijan, którzy przez dobrowolne dzielenie cierpień Chrystusowych pocieszają Jego Serce i wynagradzają grzechy ludzkości. Wolą Bożą było, aby nabożeństwo do Jego Miłosierdzia zostało rozszerzone na cały świat i do spełnienia tego wielkiego celu obrał sobie nie kogo innego, tylko właśnie prostą zakonnicę z podkrakowskich Łagiewnik. W kolejnych objawieniach Jezus dyktował jej dokładnie, jak mają wyglądać poszczególne nabożeństwa – Koronka do Bożego Miłosierdzia czy Godzina Miłosierdzia. Polecił On Faustynie utworzenie nowego zgromadzenia i Sam podyktował nawet, jak mają wyglądać jego szaty. Tak powstało Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego, którego założycielem był błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko. Odnośnie do reguły zgromadzenia Pan Jezus powiedział, że „życie Moje będzie dla was regułą, od narodzenia aż do skonania na krzyżu. Wpatruj się we mnie i według tego żyj; pragnę, abyś głębiej wniknęła w ducha Mojego, iżem jest cichy i pokornego serca”.
Z tej samej inspiracji powstał Apostolski Ruch Bożego Miłosierdzia, którego program Święta streszcza w trzech punktach, pisząc: „Dał mi Pan poznać w trzech jakby odcieniach swą wolę, lecz to jedno jest”:
„Pierwsze jest, gdzie dusze odosobnione od świata palić się będą w ofierze przed tronem Bożym i upraszać miłosierdzie dla świata całego… I wypraszać błogosławieństwo dla kapłanów, i modlitwą swoją przygotowywać będą świat na ostateczne przyjście Jezusa.
Drugie: jest modlitwa połączona z czynem miłosierdzia. Szczególnie bronić będą duszy dziecka przed złym. Modlitwa i czyn miłosierdzia zawiera w sobie wszystko, co te dusze czynić mają, a do grona ich mogą być przyjęte nawet najbiedniejsze, i w egoistycznym świecie będą się starały rozbudzić miłość, miłosierdzie Jezusa.
Trzecie: jest modlitwa i uczynność miłosierdzia nieobowiązująca żadnym ślubem, lecz za ich wykonanie będą mieli udział we wszystkich zasługach i przywilejach całości. Do tego odcienia mogą należeć wszyscy ludzie na świecie żyjący.”
Święta na czasy ostateczne
W tym opisie ofiar, jakie ponosić mają najwierniejsi chrześcijanie, brzmi ton dziwnie podniosły, przywołujący w pamięci ustępy z Apokalipsy, gdzie mowa jest o kadzidłach unoszących się przed Majestatem Baranka. To jest właśnie Orędzie Bożego Miłosierdzia. Orędzie na Czasy Ostateczne, w których Wiara prawdziwa zanikać będzie na rzecz mrzonek ludzkiego umysłu. Apostołka Bożego Miłosierdzia dokończyła swych pełnych poświęcenia dni w łagiewnickim konwencie. Pod koniec życia zapadła na śmiertelną chorobę – gruźlicę płuc i przewodu pokarmowego. W roku 1936 po raz pierwszy trafiła do szpitala, a dwa lata później (5 października 1938 roku) przeniosła się do wieczności – docierając już nieodwołalnie do Źródła Miłosierdzia. Materiały do procesu beatyfikacyjnego zaczęto oficjalnie zbierać na polecenie prymasa Hlonda w roku 1947, zaś Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił siostrę Faustynę Kowalską błogosławioną w roku 1993 i świętą w roku 2000.
Kościół wspomina św. Faustynę Kowalską 5 października.
Filip Obara
Co katolicyzm dał polakom?
Co zawdzięczamy religii katolickiej? W jaki sposób polskość wiąże się z wiarą Chrystusową? Jak kształtowała nasz narodowy charakter? Przypominamy fragment pracy biskupa Józefa Sebastiana Pelczara pt. „Obrona religii katolickiej”.
Czym był naród polski przed przyjęciem chrztu? Plemieniem bez znaczenia. Gdzie dziś są jego siedziby, mieszkały pierw różne ludy słowiańskie, pod względem religii hołdujące bałwochwalstwu, pod względem cywilizacji nieokrzesane i ciemne, pod względem ustroju państwowego pozbawione wszelkiej spójności, a często z sobą walczące. Dopiero gdy nad nimi rozległ się głos Pański: powstańcie i oświećcie się, bo nadeszła światłość wasza; stała się w nich wielka odmiana. Zniknęły posągi bożyszczy, pogasły święte ognie, pokryły się w głąb lasów stare zabobony; natomiast religia chrześcijańska rozpostarła swe władztwo przychodząc z całym orszakiem prawd dziwnie głębokich, czyli z tą nadprzyrodzoną filozofią, która prostaczków czyni mędrcami, i z tym zakonem wzniosłym i czystym, który człowieka podnosi na wyżyny doskonałości. Ta religia była przez dziewięć wieków mistrzynią narodu polskiego i wychowała mu tylu wielkich mędrców. Zaiste, podobna ona do wspaniałej królowej, do której tronu idą z hołdami wszyscy, którzy w narodzie jaśnieli prawdziwą mądrością. Idą jego Święci i Święte, idą królowie i królowe, idą biskupi i kapłani, idą hetmani, rycerze i dostojnicy, idą poeci, artyści i uczeni, idzie za nimi niezliczona rzesza ludzi wierzących wszelkiego stanu i wieku, a wszyscy składają u jej stóp swe modlitwy, czyny, walki i cierpienia, wszyscy wołają z zapałem: cześć ci religio święta! Cześć ci Kościele katolicki!
Z mądrością prawdziwą przyniosła religia katolicka narodowi polskiemu wszelką cnotę i zrodziła na jego ziemiach wielu Świętych, co stali się jasnymi świecznikami dla następnych pokoleń. (…) Ta religia miliony synów i córek tej ziemi wykarmiła przy swoich piersiach i obdarzyła światłem, pociechą, pokojem, nadzieją, a po życiu bogobojnym i śmierci szczęśliwej oddała niebu. Ona uświęciła życie rodzinne i uczyniła je tak silnym, że przetrwało ciosy przeszłości i jest jedną z warowni naszych na przyszłość. Ona wreszcie wycisnęła swą pieczęć na życiu społecznym i publicznym, tak, że nie było sprawy ważniejszej, której by nie udzieliła swojego namaszczenia. Siła tej religii i dziś nie została ukrócona. Niech tylko wszyscy żyją według jej przepisów, a ona wszystkich uświęci i uszczęśliwi, tak w życiu, jak i w wieczności. Niech wprowadzają jej zakon do swoich domów, a nie postoi tam rozterka lub występek. Niech przejmą jej duchem życie społeczne i publiczne narodu, a nie braknie mu zdrowia duchowego ani błogosławieństwa Niebios.
Z prawdą Bożą i cnotą przyszła na ziemię polską cywilizacja. Pierw szumiały tu gęste bory, wśród których ludzie, odziani w skóry, uganiali z oszczepem za dzikim zwierzem, a potem padali na twarz przed posągami Światowida lub Peruna; osad zaś i pól uprawnych było mało. Dopiero gdy zawitali tu apostołowie z obczyzny z krzyżem w ręku, poczęli wycinać lasy i budować kościoły, a obok nich zakładać miasta i wioski. Kościoły też stały się pierwszymi ogniskami oświaty i są nimi dotąd. (…) Wielkie są również zasługi Kościoła dla rozwoju prawodawstwa i utrzymania ładu publicznego. Jako stróże obyczaju, pasterze dusz i senatorowie królestwa, starali się biskupi o wydawanie dobrych ustaw, a przestępców karali nieraz mieczem duchownym.
Kiedy już w wieku XII-tym poczęto przygniatać klasy niższe, biskupi, zebrani w Łęczycy, ogłosili uroczyście: „Kto by ludziom ubogim przemocą lub podstępem poważył się zabierać zboże, niech będzie wyklęty. Kto by zabierał bydlęta na podwody, za wyjątkiem czasu ataku nieprzyjaciela, niech będzie wyklęty” (r. 1180). A nie były to czcze pogróżki, nierzadko na zuchwałych gwałcicieli prawa Bożego i ludzkiego spadała klątwa, choć na królewskim lub książęcym siedzieli tronie. Biskupi stawiali tamę niegodziwości i tyranii, która gdzieindziej strasznego dopuszczała się bezprawia. (…) Religia katolicka była dalej główną podporą jedności narodowej i politycznej. Chrzest, przyjęty przez Mieszka i jego poddanych, uratował polskie plemię od niechybnej germanizacji i stał się zawiązką potrójnego życia: religijnego, narodowego i politycznego. Jak córka Kościoła weszła Polska do wielkiej rodziny chrześcijańskiej, co z jednej strony powstrzymało Niemców niosących wiarę na ostrzu miecza, z drugiej pociągnęło sąsiednich Słowian, a tym samym ułatwiło utworzenie jednolitego narodu i silnego państwa.
Słaby jej organizm wzmocnił się działaniem religii, opieką Stolicy świętej i zdobyczami cywilizacji tak, że przetrwać burze, jakie szalały czy za bezkrólewia po Mieczysławie II, czy po wygnaniu Bolesława Śmiałego, czy za najazdów tatarskich, czy wówczas, gdy synowie Krzywoustego rozdali Polskę na części. Nie przestała istnieć, bo duszą jej była religia katolicka, a spójną jednością była hierarchia kościelna z metropolią gnieźnieńską na czele. Religia wyznaczyła nadto narodowi polskiemu szczytne posłannictwo, by niósł światło Ewangelii i cywilizacji zachodniej na wschód, łączył Kościół wschodni z zachodnim, a piersią swoją odpierał najazdy czy to pogańskich Prusów, Jaćwingów i Litwinów, czy to wyznawców islamu – Turków i Tatarów, czy Moskwy jako spadkobierczyni bizantynizmu, czy pionierów protestantyzmu. Jeśli naród spełnił choć w części tę misję, jeśli stępił rogi półksiężyca, pozyskał ofiarą królowej Jadwigi Litwę dla wiary krzyża i pojednał z Rzymem Ruś odszczepioną, głównie to religii zasługa. Ona bowiem głosem Stolicy Apostolskiej pobudzała go do wielkich czynów, ona kazała mu iść pod Legnicę, Warnę, Chocim i Wiedeń, ona ogniem świętym rozpalała jego rycerstwo tak, że z pieśnią „Bogurodzica Dziewica” bądź z okrzykiem „Jezus Maria” na ustach rozbijało liczniejsze hufce wrogów.
Biskup Józef Sebastian Pelczar, „Obrona religii katolickiej”, t. 1, Przemyśl 1920,
s. 268-288. [Pisownię nieznacznie uwspółcześniono.]
Dlaczego „Królowa Polski”? Historia niezwykłego tytułu
Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam – słowa Apelu Jasnogórskiego zawierają prawdę, coraz trudniejszą do przełknięcia także dla wielu współczesnych katolików, że Boża Rodzicielka jest naszą Monarchinią. To karygodne zawłaszczanie Matki Jezusa przez Polaków – dowodzą, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że tytuł Królowej Polski został objawiony w… nadtyrreńskim Neapolu pewnemu włoskiemu jezuicie.
matka boska czestochowska pap600
W połowie XVI wieku polsko‑łaciński poeta Grzegorz z Sambora pisał, używając literackiej przenośni, o Matce Bożej jako Królowej Polski i Polaków. Tytuł ten rozpowszechnił się w następnym stuleciu (po cudownej obronie Jasnej Góry, ściśle wiązanej ze wstawiennictwem Najświętszej Dziewicy) przede wszystkim za sprawą króla Jana Kazimierza, który 1 kwietnia 1656 roku przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej na klęczkach oddał Rzeczpospolitą szczególnej opiece Maryi, nazywając ją Królową Polski. W istocie jednak odnoszący się do Matki Zbawiciela oficjalny tytuł Królowej Polski nie jest wymysłem Polaków, a tym mniej przejawem – tak obśmiewanej przez wielu „oświeconych polakosceptyków” – naszej rzekomej megalomanii. Nie zrodził się on bowiem w umyśle żadnego człowieka, lecz objawiony sędziwemu jezuicie z Neapolu padł z ust samej… Najświętszej Dziewicy. Sprawa to iście sensacyjna, bo ani wcześniej, ani nigdy potem, nie zdarzyło się, by jakiemukolwiek narodowi dana została taka łaska. Owszem, liczne królestwa, państwa i narody ogłaszały Maryję swą Królową, ale nigdy nie zostało to ogłoszone – expressis verbis – przez Nią samą. Sprawa była jeszcze o tyle bardziej intrygująca, że proklamacja Maryi jako Królowej Polski została ogłoszona światu nie przez naszego rodaka, ale przez Włocha. Stąd też ewentualny zarzut, że Polacy w swej pysze wymyślili całą historię, jest całkowicie chybiony.
Świadek życia i śmierci św. Stanisława Kostki
Juliusz (Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód od Rzymu. Choć był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów – tego samego, w którym przebywał i zmarł św. Stanisław Kostka – dosyć pewnym wydaje się, że to nasz osiemnastoletni zaledwie rodak odgrywał rolę jego przewodnika duchowego, a nie na odwrót. Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci. Zatrzymajmy się na moment przy tym zdarzeniu… 1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby był ostatnim w życiu. Słuchający tych nauk młody, ale już słynny z wielkiej gorliwości, Stanisław Kostka odezwał się:
– Dla wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu.
Zupełnie jeszcze zdrowy Stanisław przepowiedział tym samym swą rychłą śmierć – nie upłynęło bowiem trzydzieści dni, gdy oddał ducha o północy w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej. Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. Przed śmiercią mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty mu obrazek Maryi.
Zobaczyć polską ziemię!
Ojciec Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego, świątobliwego życia – miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną ilość nawróceń. W latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i Jarosławiu. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał pewną duchową „przypadłość”, za którą my, Polacy, powinniśmy wznosić nieustanne modły o jego beatyfikację i kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów: Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława Kostki. Gorąco modlił się za Polskę. Powróciwszy do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki. Chciał też włoski jezuita podziękować w katedrze krakowskiej za liczne łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc. Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga, prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej podróży!
Jemu tę łaskę zawdzięczasz…
14 sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego kochał i starał się naśladować. Wśród wielu cnót świętego małego Polaka – jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po chorobie, z której cudem go podźwignęła. Zatopiony w modlitwie starzec ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go natychmiast – to przecież ukochany współbrat, narodzony dla Nieba czterdzieści lat wcześniej.
– Wniebowzięta! O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! – wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.
Tymczasem Matka Boża zapytała:
– Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.
Usłyszawszy te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:
– Królowo Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!
Matka Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:
– Juliuszu, jemu tę łaskę zawdzięczasz!
Po skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci następującymi słowy:
– Matka Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza, po czym dodał:
– Królowo Polski, módl się za nami.
Niebawem, po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową Polski.
Jestem Matką tego narodu
W roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku siedemdziesięciu trzech lat – wyczyn zaiste imponujący! Pierwsze swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan). Konający niemal ze zmęczenia staruszek udał się do Konfesji św. Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość Stanisława Kostki. Nagle podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:
– Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest teraz, miłościwą.
…ujrzysz mnie za rok w chwale Niebios
Siedem lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się, pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi. I oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie, wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:
– Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.
Stary jezuita zdołał tylko wyszeptać:
– Królowo Polski, módl się za nami.
Widzenie zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała niebiańska radość. Miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: Ja rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta. Stało się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w roku 1618, w uroczystość Wniebowzięcia Maryja wzięła do Nieba swego wiernego sługę. Niemal natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część głowy, oraz portret włoskiego jezuity. Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem. Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku 1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego i niestety, podobnie jak w przypadku naszego wielkiego kaznodziei – ks. Piotra Skargi – na razie nie ma widoków na rychłe wznowienie procesu.
Polskie echa objawień
Na podstawie objawień danych włoskiemu jezuicie, 1 kwietnia 1656 roku, król Jan Kazimierz ogłosił w katedrze lwowskiej Najświętszą Maryję Pannę Królową Narodu i Państwa Polskiego. Monarcha, za panowania którego Rzeczpospolita zmagała się z Moskwą i Szwecją, nie wspominając nawet o wewnętrznej rebelii Chmielnickiego, napisał list do Ojca Świętego Aleksandra VII z błaganiem o pomoc. Papież odpowiedział, odwołując się do objawień ojca Mancinellego: Dlaczego zwracasz się o pomoc do mnie, a nie zwracasz się do tej, która sama chciała być Waszą królową? Maryja Was wyratuje, toć to Polski Pani. Jej się poświęćcie, Jej oficjalnie ofiarujcie, Ją Królową ogłoście, przecież sama tego chciała. List ten uzmysłowił polskiemu królowi, że jedyna nadzieja w Maryi – Królowej Polski. Powziął więc Jan Kazimierz postanowienie, że gdy jakikolwiek skrawek Rzeczypospolitej wolny będzie od wrogów, uda się tam, by dokonać ślubów z ogłoszeniem publicznym, że Matka Boża jest Królową Polski. Kiedy w marcu 1656 roku Szwedzi wycofali się ze Lwowa, król w tamtejszej katedrze przed obrazem Matki Bożej Łaskawej złożył obiecane śluby i koronował wizerunek Matki Bożej, ogłaszając Ją oficjalnie Królową Polski. Objawienia ojca Juliusza Mancinellego wywołały w naszym narodzie potężny odzew. Pod ich wpływem w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny roku 1628 Kraków uczcił swą Królową poprzez umieszczenie na wieży Kościoła Mariackiego pozłacanej korony (obecna korona pochodzi z roku 1666, zamontowano ją tam w dziesiątą rocznicę Ślubów Lwowskich). Podwawelski gród dał tym samym zewnętrzny wyraz wierze w królowanie Matki Bożej nad polskim narodem. Krakowianie uczcili też chwalebną śmierć ojca Juliusza. Niedługo po jego odejściu do wieczności Królową Polski zaczęli nazywać Maryję paulini z Jasnej Góry. Już w roku 1642 ojciec Dionizy Łobżyński stwierdził, że Maryja jest Królową Polski, Patronką bitnego narodu, Patronką naszą, Królową Jasnogórską, Królową niebieską, Panią naszą dziedziczną. W polskich kościołach zawisły wizerunki Matki Bożej z z Orłem Białym na piersiach – jest ich co najmniej kilkanaście. Na podstawie objawień ojca Mancinellego powstał też obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, na którym Maryja ma dwie korony – jako Królowa Świata i Królowa Polski.
Bogusław Bajor
Jak dobrze przeżyć Wielki Post?
Wielki Post 2015 jest już co prawda w połowie za nami, ale myślę, że warto przypomnieć, czym on tak naprawdę jest, oraz jakie ograniczenia na nas – katolików – nakłada.
–
Jak sama nazwa wskazuje Wielki Post jest czasem ważnym. Nie jest też zwyczajnym okresem postu, lecz jest najważniejszym postem z jakim spotykamy się w Kościele Katolickim. To czas mający na celu przygotować nas o odpowiedniego przeżycia Świąt Wielkiej Nocy. Dlatego też musimy odsunąć się od grzechu i na nowo nawrócić. Pomóc mogą nam w tym zalecenia Kościoła, a mianowicie: post, modlitwa i jałmużna, o których mowa w Ewangelii św. Mateusza (Mt 6, 2-18).
Tymczasem, we współczesnym świecie ten szczególny okres nierzadko niczym się nie różni od codzienności. Pomijam oczywiście stosunek do Wielkiego Postu osób nieuczęszczających na Mszę świętą, jednak bywa tak, że i my sami – dzieci Kościoła – nie jesteśmy w stanie podjąć głębszych wyrzeczeń. Ze wszystkich stron jesteśmy zalewani zaproszeniami do skorzystania z różnych przyjemności i jakże często nie potrafimy sobie ich odmówić. Myślę, że aby dobrze przeżyć ten szczególny czas, warto pochylić się nad wcześniej wspomnianym fragmentem Ewangelii św. Mateusza. Czytając wersy dotyczące postu, zadajmy sobie pytanie: Czy czasami nie próbujemy pogodzić nauki Jezusa Chrystusa z dzisiejszą rzeczywistością?
A konkretnie: Czy naprawdę, szczerze jesteśmy w stanie porzucić konsumpcyjny styl życia oraz własną, wygodną dla nas moralność? Wielkopostne zalecenia zachęcają nas do zawiązania jeszcze głębszej relacji z Chrystusem. Musimy pamiętać nie tylko o codziennej obowiązkowej modlitwie i niedzielnej Mszy, ale również o tym, aby samemu każdego dnia wyciągnąć dłonie ku Naszemu Panu. Ostatnim zaleceniem Kościoła Świętego, które ma nam pomóc w przygotowaniu do przeżycia Zmartwychwstania Pańskiego, jest jałmużna.
Należy pamiętać, że nie oznacza ona jedynie dobrowolnego datku materialnego przeznaczonego dla ubogich i potrzebujących. Jałmużnę możemy również składać poprzez bezinteresowne poświęcenie się bliźniemu. Czasami wystarczy poświęcić kilkanaście minut dziennie, wokół nas żyje na pewno wielu potrzebujących. Jednak bardzo często największą ich potrzebą jest po prostu poczucie bycia zauważonym. Takim osobom możemy podarować również swoją troskę czy też talenty. Na zakończenie chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden wycinek z czwartek rozdziału Ewangelii św. Mateusza (Mt 4, 1-11). Znajdujemy w nim opis batalii duchowej, którą przeżył i zwyciężył Nasz Pan. Sam Chrystus dał nam najdoskonalszy przykład odpowiedniego przejścia przez okres Wielkiego Postu, czerpmy z tego wzoru każdego dnia.
Paweł Ozdoba
Przed grobem Pańskim – refleksja wielkanocna…
Były już różne: polityczne, prolajferskie, realizujące wizję artystyczną, nawiązujące do smoleńskiej katastrofy. Mowa o grobach Pańskich, w których wystawia się Najświętszy Sakrament. Kwestia wystroju tego wyjątkowego miejsca stanowi nielada wyzwanie dla odpowiadających za estetykę świątyni. Pokusy są bowiem liczne i wyjątkowo łatwo im ulec.
A przecież przepisy kościelne traktujące o wyglądzie grobu Pańskiego są jasne i precyzyjne. Jak czytamy w „Mszale Rzymskim dla diecezji polskich”: „W kaplicy Grobu Pańskiego powinien być ołtarz, choćby przenośny, i tabernakulum do przechowywania puszek z Najświętszym Sakramentem”. I tu zaczynają się schody. W wielu kościołach ze świecą szukać bocznych ołtarzy lub kaplic. Jeśli już znajdziemy coś, co od biedy można uznać za ołtarz to okaże się, że jest on zastawiony różnego rodzaju obrazkami, stoliczkami z prasą i przypomina raczej wystawę sklepową albo składzik. W takim miejscu trudno wyobrazić sobie godne sprawowanie Najświętszej Ofiary.
Osobny problem stanowią nowoczesne kościoły przypominające gigantyczne hale. Jak w takiej przestrzeni wyodrębnić kaplicę. Samo powieszenie obrazu i postawienie klęcznika, kaplicy przecież nie tworzy. Z takimi to kłopotami muszą borykać się twórcy grobów Pańskich. Wielu z nich odwróciło się plecami do przepisów kościelnych i postanowiło wyraźnie zaznaczyć swoją pomysłowość i kreatywność. Z tej przyczyny wielu wiernych odwiedzających Grób Pański naraża się na obcowanie z przejawami tejże „radosnej twórczości”.
Czy zastanawianie się nad kwestią „co poeta miał na myśli”, tworząc modernistyczną, wypełnioną rozmaitymi – niekiedy wzajemnie się ze sobą gryzącymi – elementami instalację, sprzyja modlitewnemu skupieniu? Niekoniecznie. Wróćmy do Mszału: „Wszystkie elementy dekoracyjne i światła powinny kierować uwagę wiernych na Najświętszy Sakrament, który jest Pamiątką Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa, a nie figurę Chrystusa leżącego w grobie”. Tu dochodzimy do najistotniejszej kwestii. Można podejrzewać, że zbyt wielu twórców grobów Pańskich nie zadaje sobie prostego pytania: „Kto tu jest najważniejszy?”. Uleganie przemożnej pokusie dorzucenia do wystroju kaplicy wątków współczesnych – nawet dotyczących najważniejszych aktualnych problemów społeczno-politycznych – stoi w opozycji względem przepisów, ale i zdrowego rozsądku. Czy powodem nawiedzenia grobu Pańskiego ma być coś innego niż spotkanie z Jezusem Chrystusem?
Dobre chęci, jakimi z pewnością wykazują się projektujący, obracają się przeciw nim. Żaden problem, żadna kwestia społeczna nie są tak ważne, by przesłaniać nimi Najświętszy Sakrament. Jeśli ginie on pośród artystycznej wizji lub chęci manifestowania przekonań to taką sytuację należy uznać za wręcz tragiczną. Jak bowiem adorować, gdy nasze oczy atakuje parareligijny kicz? Jak skupić się na modlitwie, kiedy z pańskiego grobu wylewa się społeczny lub polityczny manifest? Stawianie wiernych w tak trudnej sytuacji doprawdy nie jest dobrym pomysłem. Jeśli jednak mamy to „szczęście”, że w naszej parafii musimy obcować z problemami tu opisywanymi, pozostaje tylko jedno. Postarać się, by z jeszcze większą uwagą skupić się na realnej obecności naszego Pana Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Skupienie wzroku na monstrancji wraz z gorącą modlitwą, w której przepraszać będziemy za nasze grzechy i dziękować za trud Męki oraz cud Zmartwychwstania z pewnością będzie przyczyniać się do głębszego przeżycia Świąt.
autor: Łukasz Karpiel
korekta: ks. Rafał Zyman
O co właściwie chodzi z tym gender?
ks. Rafał Zyman
(…)Genderyzm promuje zasady całkowicie sprzeczne z rzeczywistością i integralnym pojmowaniem natury człowieka. Twierdzi, że płeć biologiczna nie ma znaczenia społecznego, i że liczy się przede wszystkim płeć kulturowa, którą człowiek może swobodnie modelować i definiować, niezależnie od uwarunkowań biologicznych…
–
Żeby właściwie omówić wzmiankowany w tytule temat, musimy zacząć od tego, że w przypadku człowieka mówimy o płci w dwóch znaczeniach:
1) płeć biologiczna – niezależna od ludzkiego kaprysu czy wyboru, zdeterminowana cechami płciowymi (narządy płciowe)
2) płeć kulturowa (psychiczna, społeczna) – zespół cech psychicznych i ról społeczno-kulturowych wypływających z płci biologicznej (np. mężczyzna-ojciec, kobieta-matka).
Ideologia gender (o której tyle ostatnio słyszymy) odrywa płeć biologiczną od płci społeczno-kulturowej. Twierdzi, że dziecko jako takie nie posiada płci – jak dorośnie, to sobie wybierze, czy chce być chłopcem czy dziewczynką! Mało tego – swój „wybór płci” może zmieniać wielokrotnie w ciągu swego życia. Widzimy w tym momencie całą absurdalność koncepcji gender, która słusznie jest określana jako ideologia, a nie nauka (choć pozuje ona na dziedzinę naukową). Gender powoduje pomieszanie ról męskich i kobiecych w rodzinie i w społeczeństwie – przez to niszczy rodzinę, która jest fundamentem narodu i społeczeństwa. Właśnie dlatego Kościół katolicki tak stanowczo i jednoznacznie potępia ideologię gender, nachalnie promowaną przez środowiska lewicowe, wrogie tradycyjnemu modelowi rodziny. Nie można odrywać płci biologicznej od płci społeczno-kulturowej. Takie pseudonaukowe poglądy są szkodliwą utopią. Ponadto gender promuje dewiacje seksualne, takie jak:
– transwestytyzm (upodobnianie się do osoby płci przeciwnej poprzez ubiór i zachowanie w celu osiągnięcia satysfakcji emocjonalnej bądź seksualnej)
– biseksualizm (odczuwanie popędu płciowego lub emocjonalnego do osobników obu płci)
– homoseksualizm (odczuwanie pociągu seksualnego do osób tej samej płci).
W tym miejscu aż się prosi, aby wspomnieć o tradycyjnym, „zdrowym” podziale ról między mężczyzną a kobietą. I tak – mężczyzna:
– ojciec
– mąż
– niezbędny w przekazywaniu życia
– zapewnia byt materialny rodzinie
– realizuje się zawodowo
– odważny
– opiekuńczy względem żony i dzieci
Kobieta natomiast:
– matka
– żona
– jako jedyna zdolna do zrodzenia potomstwa
– troszczy się o domowe ognisko
– realizuje się zawodowo
– łagodna
– troskliwa.
Oczywiście zadań i cech męskich oraz kobiecych moglibyśmy wymienić więcej – w tym miejscu zasygnalizowałem tylko kilka najważniejszych. Trzeba podkreślić, że równość płci nie oznacza ich identyczności (gdyby tak było, to Stwórca powołałby do istnienia jednopłciowego człowieka, który mógłby się rozmnażać np. przez pączkowanie, jak u drożdży).
A co na temat ideologii gender mówi Kościół? List pasterski Biskupów Polskich nie pozostawia żadnych wątpliwości: Ideologia gender stanowi efekt trwających od dziesięcioleci przemian ideowo-kulturowych, mocno zakorzenionych w marksizmie i neomarksizmie, promowanych przez niektóre ruchy feministyczne oraz rewolucję seksualną. Genderyzm promuje zasady całkowicie sprzeczne z rzeczywistością i integralnym pojmowaniem natury człowieka. Twierdzi, że płeć biologiczna nie ma znaczenia społecznego, i że liczy się przede wszystkim płeć kulturowa, którą człowiek może swobodnie modelować i definiować, niezależnie od uwarunkowań biologicznych. Według tej ideologii człowiek może siebie w dobrowolny sposób określać: czy jest mężczyzną czy kobietą, może też dowolnie wybierać własną orientację seksualną. To dobrowolne samookreślenie, które nie musi być czymś jednorazowym, ma prowadzić do tego, by społeczeństwo zaakceptowało prawo do zakładania nowego typu rodzin, na przykład zbudowanych na związkach o charakterze homoseksualnym. […] Spotykamy się z różnymi postawami wobec działań podejmowanych przez zwolenników ideologii gender. Zdecydowana większość nie wie, czym jest ta ideologia, nie wyczuwa więc żadnego niebezpieczeństwa. Wąskie grono osób – zwłaszcza nauczycieli i wychowawców, w tym także katechetów i duszpasterzy – próbuje na własną rękę poszukiwać konstruktywnych sposobów przeciwdziałania jej. Są wreszcie i tacy, którzy widząc absurdalność tej ideologii uważają, że Polacy sami odrzucą proponowane im utopijne wizje. Tymczasem ideologia gender bez wiedzy społeczeństwa i zgody Polaków od wielu miesięcy wprowadzana jest w różne struktury życia społecznego: edukację, służbę zdrowia, działalność placówek kulturalno-oświatowych i organizacji pozarządowych. W przekazach części mediów jest ukazywana pozytywnie: jako przeciwdziałanie przemocy oraz dążenie do równouprawnienia [co nie jest zgodne z prawdą – przyp. autor].
Nie wolno okłamywać społeczeństwa. Kościół ma obowiązek odsłaniać kłamstwo, obłudę, złe intencje teorii sprzecznej ze zdrowym rozsądkiem, niszczącą wartości leżące u podstaw kultury Europy, chęć zbudowania nowego ładu na fundamencie płci i seksu […] Nie myślmy, że to jest papierowa teoria. Nasze władze oświatowe zaczynają wprowadzać teorię w życie. Na Śląsku wyrzucono z przedszkola trójkę dzieci, których rodzice nie zgodzili się na równościowe seksualne wychowanie przedszkolaków, na przebieranie chłopców na dziewczynki a dziewczynki na chłopców […] To nie jest tylko teoria. Zaczyna się walka. 5 listopada na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu na wykład pt.: „Czy gender to dewastacja człowieka i rodziny”, wkroczyli zwolennicy feministek i genderyści, by przerwać prelekcję. Na biurko wyskoczył młody mężczyzna ubrany w złotą sukienkę, wykrzykując: „zapraszamy wszystkich na rozpad rodziny”. Rodzice! Brońcie dzieci przed okrutnym współczesnym „Herodem”. Macie do tego prawo! Kto daje dzieciom jeść? Partia? Koalicja? Kto kupuje ubrania? Ministerstwo? Kto kupuje książki, pomoce naukowe? Dziennikarze, lobbyści? Kto płaci w Polsce podatki? Czy niewierzący obywatele? Kto jest pracodawcą w szkole podstawowej, w gimnazjach, liceach? Czy nie wójtowie, burmistrzowie, prezydenci? Czy nie są ojcami i matkami? Naśladujcie św. Józefa. Gdy obronicie rodzinę, obronicie Ojczyznę, obronicie Betlejem, gdzie narodził się Bóg – Człowiek. Ten fragment pochodzi natomiast
z listu pasterskiego biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana nt. rodziny, który był czytany we wszystkich kościołach naszej diecezji w Niedzielę Świętej Rodziny 29 grudnia 2013r. Niech te słowa posłużą jako puenta niniejszych rozważań i jednocześnie rachunek sumienia dla wszystkich rodziców, nauczycieli i wychowawców.
Zarys powstania sanktuarium Matki Bożej we Włoszczowie
ks. Rafał Zyman
Z początkiem XVII stulecia miało miejsce na terenie miasta cudowne wydarzenie, związane z objawieniem się Najświętszej Marii Panny.
MB WłWłoszczowa to miasto powiatowe w południowo-zachodniej części województwa świętokrzyskiego. W czasach, gdy dziedzicami byli przedstawiciele rodu Szafrańców herbu Starykoń, miasto stało się ostoją ruchu reformacyjnego. Z początkiem XVII stulecia miało miejsce na terenie miasta cudowne wydarzenie, związane z objawieniem się Najświętszej Marii Panny. Od tego czasu datuje się we Włoszczowie szczególny kult Matki Bożej Opiekunki Rodzin. Kościół parafialny, którego kolatorami byli dziedzice dóbr włoszczowskich, został przejęty przez protestantów w połowie XVI w. Kolejni właściciele Włoszczowy wyznania rzymsko-katolickiego postanowili oddać kościół na powrót w ręce katolików. Podawane są różne daty rekatolizacji Włoszczowy, zapewne stało się to w roku 1632. Obecnie istniejący kościół pierwotnie był kaplicą wzniesioną w 1644 r., którą w kolejnych dziesięcioleciach rozbudowano. Jakie okoliczności towarzyszyły powrotowi wiary katolickiej w te strony, obszernie opowiada Michał Rawita-Witanowski w książce: Dawny powiat chęciński w następujący sposób:
„Kiedy Włoszczowa stała się własnością Szafrańców, gorliwych krzewicieli zasad Kalwina, stary kościół parafialny obrócili oni na zbór swojego wyznania, osadzili przy nim predykantów, a księży katolickich wygnali. Jednym z pierwszych i najsławniejszych zarazem ministrem zboru tutejszego był około 1563 roku Grzegorz z Żarnowca Koszarski. Tymczasem proboszcz nazwiskiem Chęcińczyk prześladowany musiał uciekać, tylko wikary nieznany z imienia, ukrył się pomiędzy mieszczaństwem i potajemnie w prywatnym domu modlił się z ludem wiernym starej religii przodków. Stan taki ucisku wiary katolickiej trwał dopóki żyli Szafrańcowie oraz ich następcy Krezowie, tj. do 1625 roku. Gdy Włoszczowa drogą spadku czy kupna przeszła do rąk Godziembów Dąmbskich, rodziny odznaczającej się zawsze żarliwością religijną, kościół powrócony został katolikom, a było to za panowania u nas Zygmunta III, w czasie wielkiej reakcji religijnej. Gdy zaś za czasów Zygmunta III katolicy swój kościół odzyskali, nie było komu opiekować się upadającym kalwinizmem i budować nowy zbór. W czasie to tego ucisku religijnego, jakby dla pocieszenia serc strapionych, w tym miejscu gdzie teraz stoi kościół parafialny, przy rynku w miasteczku, objawiła się N. Maria Panna. Cudowne to zjawisko i śledztwo przeprowadzone dla sprawdzenia tego objawienia opisuje ks. Tomasz Sierosławski, doktor filozofii, pleban włoszczowski, dziekan kurzelowski, w księdze drukowanej w Krakowie 1751 r. w te słowa:
W miasteczku przy rynku, była chałupka do mieszkania nie sposobna od ubogiego mieszczanina opuszczona, jednak od niego dla wyjścia bydląt i ludzkiego przestrzegając ochędóstwa, zewsząd dobrze obwarowana. Przy tej chałupce na placu pustym dzieci igrając, okienkiem na południe położonem widywały nieraz dwóch statecznych mężów, domyślając się, że byli to św. Józef i Joachim, i poważną matronę tj. Maryję Pannę przechadzającą się po niej i świece gorejące i kapłana Mszę św. odprawiającego w tymże domku .
Wieść ta i nowina prędko rozeszła się po okolicy, zewsząd lud i możni panowie z hojnymi darami zjechali się, z których darów, jak czytamy na marmurowej tablicy w prezbiterium umieszczonej, pod dozorem i pobożną pracą ks. Stanisława Toczeńskiego, proboszcza miejscowego zbudowana była kaplica murowana na chwałę Boga, na pamiątkę objawienia się N. Maryi Panny ze św. Józefem i Joachimem. Z czasem, gdy coraz liczniejsze cuda dziać się poczęły w nowej kaplicy, napływ pobożnych był coraz większy. Kaplicę powiększono przez przybudowanie do jej głównej nawy dwóch kaplic przyległych, tej samej wielkości co nawa, tak iż powstał piękny i duży kościół w kształcie krzyża”.
Obecna świątynia została wzniesiona została w stylu barokowym z kamienia i cegły, w miejscu objawienia się dzieciom włoszczowskim 27 maja 1642 r. Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem Jezus i w towarzystwie św. Joachima i św. Józefa. Posiada dwuprzęsłowe, zamknięte półkoliście prezbiterium, dwuprzęsłową nawę główną oraz dwie symetryczne kaplice. Obraz przedstawia Matkę Bożą Niepokalanie Poczętą z Dzieciątkiem na ręku w otoczeniu św. Joachima i św. Józefa. Zakupił go i sprowadził z Krakowa do Włoszczowy kanonik kolegiaty kurzelowskiej, ksiądz Jakub Chrostkowicz z Małogoszcza. W 2006 r. na pisemną prośbę biskupa kielckiego Kazimierza Ryczana do Ojca Świętego Benedykta XVI, Stolica Apostolska wyraziła zgodę na koronację cudownego obrazu we Włoszczowie. Uroczystość miała miejsce 3 czerwca 2007 r. – głowy Dzieciątka Jezus i Marii ukoronowane zostały papieskimi diademami poświęconymi przez papieża Benedykta XVI. Obraz koronował kard. Henryk Gulbinowicz. Od momentu koronacji włoszczowskie sanktuarium maryjne jest oficjalnie diecezjalnym sanktuarium rodziny
Istota nowej ewangelizacji w świetle nauczania kard. Ratzingera (Benedykta XVI)
Ks. Rafał Zyman
Papież Benedykt był (i jest) wybitnym intelektualistą, człowiekiem głębokiej teologicznej i duchowej refleksji.Przez fakt jego ustąpienia z urzędu Biskupa Rzymu ta prawda została jakby zapomniana. Chcąc ją na nowo przypomnieć postanowiłem przytoczyć wypowiedzi papieża Benedykta XVI na temat nowej ewangelizacji. Chcę to uczynić w oparciu o przemówienie – wówczas jeszcze kardynała, prefekta Kongregacji Nauki Wiary – wygłoszone
9 grudnia 2000 r. w Rzymie do katechetów i nauczycieli religii. Przyszły papież mówił wówczas o nowej ewangelizacji: Ewangelizować znaczy wskazywać (…) drogę – uczyć sztuki życia. (…) Najgłębszym ubóstwem jest dzisiaj nieumiejętność doznawania radości, znużenie życiem, postrzeganym jako bezsensowne i wewnętrznie sprzeczne. (…) Nieumiejętność doznawania radości jest skutkiem i zarazem źródłem nieumiejętności kochania, rodzi też zawiść, chciwość i wszelkie wady, które sieją zniszczenie w życiu jednostek i w świecie. Dlatego potrzebujemy nowej ewangelizacji.
Omawiając strukturę nowej ewangelizacji papież wskazywał, że poszukujemy – poza tą ewangelizacją permanentną, która nigdy nie została i nie może zostać przerwana – nowej ewangelizacji, zdolnej dotrzeć do świata, nie objętego ewangelizacją «klasyczną». (…) Nowa ewangelizacja nie może być próbą natychmiastowego przyciągnięcia – za pomocą nowych, bardziej wyrafinowanych metod – wielkich mas ludzi, którzy oddalili się od Kościoła. Nie, nie na tym polega obietnica nowej ewangelizacji. (…) Wielkie sprawy zawsze zaczynają się od małego ziarenka, a masowe ruchy są zawsze nietrwałe. W swojej wizji ewolucji Teilhard de Chardin mówi o «bieli początków» (…) Inaczej mówiąc: wielkie sprawy mają skromne początki. (…) Św. Paweł pod koniec swego życia był przekonany, że zaniósł Ewangelię aż po krańce ziemi, ale chrześcijanie tworzyli wówczas małe wspólnoty rozproszone po świecie i wedle doczesnych kryteriów byli pozbawieni znaczenia. W rzeczywistości jednak byli odrobiną zaczynu, który od wewnątrz przenika ciasto, i nosili w sobie przyszłość świata. (…) Nowa ewangelizacja musi wpisać się w tę tajemnicę ziarnka gorczycy i nie powinna zabiegać, aby natychmiast wyrosło z niego wielkie drzewo. (…) powinniśmy przyjąć tajemnicę, że Kościół jest zarazem wielkim drzewem i małym ziarenkiem. W dziejach zbawienia zawsze trwa jednocześnie Wielki Piątek i Niedziela Wielkanocna.
Omawiając metody nowej ewangelizacji Benedykt XVI przypominał:
Musimy (…) rozumnie stosować nowoczesne metody, żeby nas słyszano, albo lepiej – aby głos Boży był słyszalny i zrozumiały. Nie chcemy, aby słuchano nas dla nas samych, nie próbujemy powiększać władzy i zasięgu naszych instytucji, ale pragniemy służyć dobru człowieka i ludzkości tworząc przestrzeń dla Tego, który jest życiem. (…) Nie mamy zdobywać ludzi dla siebie. Mamy ich zdobywać dla Boga w imieniu Boga. Wszystkie metody są jałowe, jeśli nie mają fundamentu w modlitwie. Przepowiadane słowo musi zawsze wypływać z głębokiego życia modlitewnego. (…) Jezus nie odkupił świata pięknymi słowami, ale swoim cierpieniem i śmiercią. Jego męka jest niewyczerpanym źródłem życia dla świata; męka nadaje moc Jego słowom. (…) We wszystkich okresach dziejów wciąż na nowo sprawdzały się słowa Tertuliana: krew męczenników jest zasiewem. (…) Matka nie może dać życia dziecku bez cierpienia. Każdy poród wiąże się z cierpieniem, jest cierpieniem, a stawanie się chrześcijaninem jest porodem.
Wskazując zasadnicze treści nowej ewangelizacji papież wymienił cztery tematy teologiczne, fundamentalne dla tego zagadnienia. Zaliczył do nich: nawrócenie, Królestwo Boże, Jezus Chrystus, życie wieczne. Pochylając się nad sensem nawrócenia papież mówił: Greckie słowo odpowiadające naszemu «nawrócić się» znaczy: przemyśleć, poddać rewizji życie indywidualne i społeczne; pozwolić Bogu wniknąć w zasady rządzące naszym życiem; w osądach nie kierować się już rozpowszechnionymi opiniami. Nawrócić się znaczy zatem: nie żyć tak jak wszyscy, nie postępować tak jak wszyscy, nie usprawiedliwiać własnych dwuznacznych albo niegodziwych działań tym, że inni postępują tak samo; zacząć patrzeć na własne życie oczyma Boga; a zatem szukać dobra, nawet jeśli jest to niewygodne; nie opierać się na osądzie wielu, na osądzie ludzkim, ale na osądzie Bożym. (…) «Nawrócenie» (metanoia) znaczy: uwolnić się od samowystarczalności, dostrzec i pogodzić się z tym, że potrzebujemy innych i Innego, Jego przebaczenia i przyjaźni.
Nauczając o Królestwie Bożym papież przypominał: W orędziu Jezusa słowo kluczowe brzmi: Królestwo Boże. Jednakże Królestwo Boże nie jest rzeczą, strukturą społeczną lub polityczną ani utopią. Królestwo Boże znaczy: Bóg istnieje. Bóg żyje. Bóg jest obecny i działa w świecie, w naszym i w moim życiu. Bóg nie jest odległą «pierwszą przyczyną», nie jest «wielkim architektem» deistów, który puścił w ruch machinę świata, a teraz stoi rzekomo na uboczu. Przeciwnie – Bóg jest rzeczywistością najbardziej obecną i decydującą w każdym akcie mojego życia, w każdym momencie dziejów. (…) prawdziwym problemem naszej epoki jest «kryzys Boga», nieobecność Boga zamaskowana pustą religijnością. Teologia musi na powrót stać się teo-logią, rozmową o Bogu i z Bogiem. (…) Głosić Boga znaczy wprowadzać człowieka w relację z Bogiem: znaczy uczyć modlitwy. Modlitwa to wiara w działaniu. Tylko dzięki doświadczeniu życia z Bogiem oczywiste staje się Jego istnienie. Dlatego tak ważne są szkoły modlitwy, wspólnoty modlitwy. Modlitwa osobista («we własnej izdebce», w samotności przed obliczem Boga), wspólna modlitwa «paraliturgiczna» (pobożność ludowa) oraz modlitwa liturgiczna wzajemnie się uzupełniają. (…) Rozmowa o Bogu musi zawsze iść w parze z rozmową z Bogiem. Głoszenie Boga to prowadzenie do komunii z Bogiem w braterskiej wspólnocie, ustanowionej i ożywianej przez Chrystusa. Dlatego liturgia (sakramenty) to nie jest temat uboczny, towarzyszący przepowiadaniu żywego Boga, ale konkretne urzeczywistnienie naszej relacji z Bogiem. (…) Nasz sposób sprawowania liturgii jest często zbyt racjonalistyczny. Liturgia staje się nauczaniem, które chce przede wszystkim być zrozumiałe. Konsekwencją tego jest nierzadko banalizacja misterium, nadmiar naszych słów, powtarzanie utartych zwrotów, które wydają się łatwiej dostępne i lepiej odbierane przez ludzi. Jest to jednak błąd nie tylko teologiczny, ale także psychologiczny i duszpasterski. Moda na ezoteryzm oraz rozpowszechnianie się azjatyckich technik relaksu i wewnętrznego wyciszenia świadczą o tym, że w naszych liturgiach czegoś brakuje. Właśnie w naszym dzisiejszym świecie potrzebujemy ciszy, tajemnicy ponadindywidualnej, piękna. Liturgia nie jest wynalazkiem celebrującego ją kapłana ani zespołu specjalistów; liturgia («obrządek») rozwijała się w ramach organicznego procesu trwającego stulecia, jest owocem doświadczenia wiary wszystkich pokoleń. Choć uczestnicy nie rozumieją może wszystkich słów, pojmują jej głęboki sens, odczuwają obecność tajemnicy, która przekracza wszelkie słowa. Celebrans nie stanowi centrum akcji liturgicznej: nie stoi przed ludem we własnym imieniu – nie mówi od siebie i za siebie, ale in persona Christi. Nieistotne są zdolności osobiste celebransa, ale jedynie jego wiara, przez którą przeziera obecność Chrystusa.
Kontemplując osobę i misję Jezusa Chrystusa Benedykt XVI stwierdził: Bardzo silna jest dziś pokusa sprowadzania Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, wyłącznie do czysto ludzkiej postaci Jezusa historycznego. (…) Ale ten «Jezus historyczny» jest sztucznym tworem, wizerunkiem swoich twórców, a nie obrazem żywego Boga (…) To nie Chrystus wiary jest mitem; to tak zwany Jezus historyczny jest postacią mitologiczną, wymyśloną przez różnych interpretatorów. Dwustuletnia historia «Jezusa historycznego» jest wiernym odzwierciedleniem historii filozofii i ideologii tego okresu. (…) Iść za Chrystusem nie znaczy naśladować Jezusa jako człowieka. Taka próba nieuchronnie skończyłaby się niepowodzeniem, byłaby anachronizmem. Naśladowanie Chrystusa ma cel znacznie wznioślejszy: upodobnić się do Niego, czyli osiągnąć jedność z Bogiem.
A oto, co papież mówił na temat życia wiecznego i spraw ostatecznych człowieka: Człowiek (…) zostanie osądzony. Będzie musiał zdać sprawę. Ten pewnik pozostaje w mocy zarówno dla możnych, jak i dla prostaczków. (…) Jeżeli poważnie traktujemy sąd i odpowiedzialność, jaką on na nas nakłada, dobrze rozumiemy drugi aspekt tego orędzia, odkupienie – fakt, że Jezus na krzyżu bierze na siebie nasze grzechy; że w Męce Syna sam Bóg staje się adwokatem nas, grzeszników, a w ten sposób umożliwia skruszonemu grzesznikowi pokutę i daje mu nadzieję, którą przepięknie wyraża św. Jan: stając przed Bogiem będziemy mogli uspokoić nasze serca, bez względu na to, o co będą nas one oskarżać, bo «Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko» (por. 1 J 3, 19-20). Dobroć Boża jest nieskończona, nie powinniśmy jednak pojmować tej dobroci jako przesłodzonej czułostkowości, nie zważającej na prawdę.
Na zakończenie przyszły Biskup Rzymu apelował: tylko wówczas gdy miarą naszego życia jest wieczność, także nasze życie na ziemi jest wielkie i ma niezmierzoną wartość. Bóg nie jest konkurencją dla naszego życia, ale gwarantem naszej wielkości.
Młodzi a internet – szanse i zagrożenia
ks. Rafał Zyman
Grupą wiekową najbardziej podatną na wpływy internetu są ludzie młodzi. To właśnie oni jako pierwsi są „na bieżąco” we wszystkich nowinkach technicznych i elektronicznych wynalazkach.
Jednocześnie z racji młodego wieku nie nabyli jeszcze życiowego doświadczenia. Skutkuje to tym, że są dość bezkrytyczni w naśladowaniu propagowanych dziś trendów i pogoni za tym, co aktualnie modne. Właśnie dlatego swego czasu postanowiłem przeprowadzić wśród uczniów klas trzecich gimnazjum ankietę dotyczącą korzystania z internetu. Badanie to zostało przeprowadzone w jednym z miejskich gimnazjów na terenie województwa świętokrzyskiego. Miała ona dać odpowiedź na pytania: jak Kościół w Polsce może wykorzystać internet, aby dotrzeć ze swoim przesłaniem do ludzi młodych? Czy jest to w ogóle możliwe? Jak dziś wygląda „katechizacja w sieci” i jakie są jej osiągnięcia? W niniejszej pracy pragnę przedstawić wyniki moich badań. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że pytania do ankiety ułożyłem sam a badanie to starałem się przeprowadzić w sposób obiektywny i rzetelny. Ankieta została przeprowadzona jednego dnia na grupie 60 uczniów. Byli to młodzi ludzie w wieku 16 lat, pochodzący ze środowiska miejskiego, jak również z okolicznych wiosek wchodzących w skład obwodu szkolnego. Każdy z nich ma na co dzień swobodny dostęp do internetu. internetZostało im przedstawione w formie pisemnej 12 pytań, na które mieli odpowiedzieć zgodnie ze stanem faktycznym. Ankieta była anonimowa – sądzę więc, że uczniowie nie mieli obaw, aby podawać prawdziwe informacje. A oto wyniki badania ankietowego:
Na pytanie jak często korzystasz z internetu ankietowani odpowiedzieli
– w dni robocze (pon.-pt.)
* do godziny dziennie 15%
* od 1 do 2 godzin dziennie 27%
* powyżej 2 godzin dziennie 58%
– w dni wolne (sobota, niedziela, ferie, wakacje)
* do godziny dziennie 3%
* od 1 do 2 godzin dziennie 3%
* od 2 do 3 godzin dziennie 23%
* od 3 do 4 godzin dziennie 18%
* powyżej 4 godzin dziennie 53%
Na pytanie jakich informacji najczęściej poszukujesz w internecie ankietowani odpowiedzieli (każdy uczeń podawał kilka odpowiedzi):
– związanych z pracą domową (także z religii) 62%
– zw. z rozrywką (filmy, gry, muzyka) 45%
– zw. z erotyką, seksem 8%
– zw. ze sportem i motoryzacją 18%
– wiadomości z kraju i ze świata 12%
Na pytanie z jakich portali, stron internetowych korzystasz najczęściej ankietowani odpowiedzieli (każdy uczeń podawał kilka odpowiedzi):
– facebook, nasza klasa 97%
– gadu-gadu, demotywatory.pl, you-tube 76%
– interia.pl, o2.pl, onet.pl, wp.pl 25%
– strony o charakterze pornograficznym 32%
– wikipedia, google 23%
– allegro 13%
– otomoto.pl 15%
Na pytanie jakie znasz chrześcijańskie portale, strony internetowe ankietowani odpowiedzieli:
– 88% nie zna żadnych
– 12% podało kilka adresów internetowych (m. in. wiara.pl)
Na pytanie jak często przeglądasz internet w poszukiwaniu informacji dotyczących wiary, Kościoła, szkolnej katechezy ankietowani odpowiedzieli:
– raz w tygodniu 5%
– raz w miesiącu 3%
– rzadko, bardzo rzadko 49%
– nigdy 43%
Na pytanie gdzie szukasz informacji o wierze ankietowani odpowiedzieli:
– w internecie 40%
– w książkach, podręcznikach 20%
– pytasz starszych, nauczycieli, katechetów 40%
Na pytanie czy uważasz internet za wiarygodne i rzetelne źródło informacji ankietowani odpowiedzieli:
– tak, raczej tak 67%
– nie, raczej nie 6%
– trudno powiedzieć 27%
Na pytanie czy uważasz, że należy wprowadzić możliwość spowiedzi przez internet ankietowani odpowiedzieli:
– tak, raczej tak 33%
– nie, raczej nie 64%
– trudno powiedzieć 3%
Na pytanie czy uważasz internet za bezpieczny środek komunikowania się ankietowani odpowiedzieli:
– tak, raczej tak 37%
– nie, raczej nie 35%
– trudno powiedzieć 28%
Na pytanie czy skorzystałbyś ze spowiedzi przez internet, gdyby była taka możliwość ankietowani odpowiedzieli:
– tak, raczej tak 37%
– nie, raczej nie 58%
– trudno powiedzieć 5%
Na pytanie czy wziąłbyś udział w rekolekcjach prowadzonych za pośrednictwem internetu ankietowani odpowiedzieli:
– tak, raczej tak 47%
– nie, raczej nie 48%
– trudno powiedzieć 5%
Na pytanie czy zdarzyło ci się uczestniczyć w jakimś łańcuchu modlitwy albo akcji dobroczynnej propagowanej w internecie ankietowani odpowiedzieli:
– nie 95%
– tak 5% (akcja Pajacyk Polskiej Akcji Humanitarnej).
Pozwolę sobie teraz na krótkie podsumowanie powyższych wyników. Niewątpliwie ludzie młodzi spędzają dużo czasu przed monitorem komputera – jak zauważyliśmy przeszło 50% uczniów przegląda internet w wymiarze kilku godzin dziennie (odpowiednio powyżej 2 godzin w dni robocze i powyżej 4 godzin w dni wolne od zajęć). Pozostają więc pod dużym wpływem internetu. Jest to dla nich bardzo opiniotwórcze medium. Zatem pole do popisu – jeśli idzie o Kościół i duszpasterstwo w sieci – jest spore. Ale jeśli przyjrzymy się, czego ludzie młodzi najczęściej szukają w sieci, to dla nas – katechetów, wychowawców czy rodziców – nie są to zbyt optymistyczne wieści. 97% ankietowanych systematycznie korzysta z portali społecznościowych, 76% z portali związanych z rozrywką. Ale aż 88% gimnazjalistów nie zna żadnego portalu chrześcijańskiego, a 43% w ogóle nie szuka w internecie informacji dotyczących wiary czy Kościoła (można przyjąć, że te 43% w ogóle nie szuka takich informacji, jest to grupa religijnie bierna). Pocieszający jest fakt, że 58% nie skorzystałoby ze spowiedzi za pośrednictwem internetu, nawet gdyby istniała taka możliwość, a 63% jest przeciwne, aby taką możliwość Kościół wprowadził. Nie wynika to raczej z braku poczucia bezpieczeństwa w sieci (55% uważa internet za bezpieczną formę komunikacji). Ale jeśli idzie o rekolekcje prowadzone za pośrednictwem internetu, to tutaj zdania są już mocno podzielone: 47% jest za, 48% jest przeciw. Dziś istnieją już techniczne możliwości, aby takie rekolekcje prowadzić. Może warto rozważyć opcję „internetowego wyjścia na pustynię”. Sądzę, że takie rekolekcje nie tyle miałyby zastąpić te tradycyjne, ile raczej je uzupełniać. Byłoby to także optymalne i wartościowe rozwiązanie dla ludzi terminalnie chorych, przykutych do łóżka z powodu choroby. Mogliby oni za pośrednictwem łącz internetowych uczestniczyć w rekolekcjach adresowanych specjalnie do nich. Ktoś powie, że to samo zadanie może wypełniać radio lub telewizja, ale wiadomo, że czas antenowy jest bardzo drogi i poszczególne stacje (z wyjątkiem Radia Maryja czy Telewizji Trwam) niechętnie go użyczają do takich celów. A w internecie byłoby to rozwiązanie śmiesznie tanie. Może więc warto przemyśleć opcję internetowych rekolekcji…
Biorąc pod uwagę popularność portali społecznościowych (facebook.com, nk.pl) sądzę, że można by je wykorzystać do celów duszpasterskich. Nie jestem fachowcem w dziedzinie informatyki czy medialnego marketingu, ale myślę, że za pośrednictwem tych właśnie portali można by „przemycać” chrześcijańskie treści (z użyciem przystępnego słownictwa i ciekawej grafiki). Ludzie młodzi raczej nie wchodzą na portale chrześcijańskie z tej choćby przyczyny, że nie są one popularne wśród rówieśników, a więc z natury rzeczy niszowe. Na „facebooka” czy „naszą klasę” młodzi wstąpią znacznie chętniej. I tu otwierają się dla nas – duszpasterzy i wychowawców – spore możliwości, także w dziedzinie propagowania akcji społecznie pożytecznych czy inicjatyw modlitewnych (przypomnijmy, że tylko 5% ankietowanych uczestniczyło w takich internetowych akcjach).
Reasumując: Kościół w Polsce (jest to moja prywatna opinia) jest zapóźniony jeśli idzie o wykorzystanie współczesnych, elektronicznych środków przekazu. Odłogiem leży katolicka telewizja, wiele do życzenia pozostawia chrześcijańska oferta radiowa. Internet to także dla wielu księży teren dziewiczy. Od czego należałoby zacząć? Moim skromnym zdaniem – w dziedzinie internetu – od zakładania i prowadzenia na bieżąco parafialnych stron internetowych. Dziś taka parafialna strona to widomy znak żywotności parafii – w myśl zasady „nie ma cię w internecie, to znaczy, że nie istniejesz”. Szkoda, że niewielu polskich księży to rozumie, traktując internet jako „szatański wynalazek” albo w najlepszym razie jako „zło konieczne”. Na szczęście sytuacja ta powoli ulega zmianie. Możemy obrażać się na cały świat i rezygnować z technicznych możliwości, jakie oferuje. Żebyśmy tylko pewnego dnia nie obudzili się jako katoliccy amisze, zupełnie wyalienowani z elektronicznej cywilizacji. Miejmy świadomość, że posługując się wyłącznie kartką i ołówkiem oraz przysłowiowymi „15 minutami” na niedzielnym kazaniu nie prześcigniemy światłowodów… I nie dogonimy młodych niosąc orędzie Ewangelii – a to już poważnie zaniedbanie.
Ekumenizm w świetle dokumentów Soboru Watykańskiego II i nauczania bł. Jana Pawła II
ks. Rafał Zyman
Niedawno przeżywaliśmy Uroczystość Trójcy Przenajświętszej, która przypomniała nam wielką tajemnicę i jednocześnie jedną z głównych prawd naszej wiary – jeden jest Bóg, choć w Trzech Osobach. Podstawą komunii Osób Boskich w Trójcy Świętej jest miłość i jedność.
Tym boleśniejszy jest fakt, iż chrześcijanie w przeciągu dwóch ostatnich tysiącleci ulegli rozmaitym podziałom. Kościół Chrystusowy jest podzielony. Na szczęście od wielu już lat podejmowane są wysiłki w celu przywrócenia jedności chrześcijan, określane jako ekumenizm. Przez ekumenizm należy rozumieć całość działań podejmowanych przez różne Kościoły chrześcijańskie (katolicki, prawosławne, protestanckie) w celu przywrócenia jedności chrześcijan. Chodzi tu więc o wspólne modlitwy, akcje dobroczynne, inicjatywy ustawodawcze krajowe i międzynarodowe, dyskusje teologiczne, wzajemne poznawanie się i wzajemne przebaczanie historycznych krzywd. Jak łatwo zauważyć ekumenizm to nie dialog międzyreligijny, jak to często możemy słyszeć w polskich (i nie tylko polskich) mediach, które notorycznie mylą oba pojęcia, używając ich jako synonimów.
Dialog międzyreligijny dotyczy wyznawców różnych religii (chrześcijan, Żydów, buddystów, hinduistów, muzułmanów itd.), a ruch ekumeniczny dotyczy wyłącznie chrześcijan. Temat ekumenizmu wielokrotnie pojawia się w dokumentach ostatniego soboru oraz nauczaniu Jana Pawła II. Zechciejmy zatem wniknąć pokrótce w najważniejsze wypowiedzi Magisterium Kościoła.
dialog ekumeniczny
W Novo millennio ineunte (nr 48) papież Jan Paweł II napisał: „W Chrystusie […] Kościół nie jest podzielony. Jako Jego Ciało […] jest niepodzielny. Podział powstaje na płaszczyźnie historii, w relacjach między dziećmi Kościoła, jako skutek ludzkiej nieudolności w przyjmowaniu daru, który nieustannie spływa z Chrystusa-Głowy na Jego Mistyczne Ciało.” Ojcowie soborowi w Dekrecie o ekumenizmie napisali: „Nasi bracia odłączeni sprawują wiele obrzędów chrześcijańskich, które […] niewątpliwie mogą rzeczywiście rodzić życie łaski i należy uznać, że dają możliwość wejścia w komunię zbawienia. Tak więc same Kościoły i Wspólnoty odłączone, choć w naszym przekonaniu mają braki, nie są bynajmniej pozbawione wartości i znaczenia w misterium zbawienia”. (DE 3) „ Nie można też pomijać faktu, że wszystko, co łaska Ducha Świętego sprawia w braciach odłączonych, może posłużyć również do naszego [katolickiego] zbudowania”. (DE 4) „…jest dozwolone, a nawet pożądane, aby katolicy łączyli się w modlitwie z braćmi odłączonymi.
Takie wspólne prośby są nader skutecznym środkiem prowadzącym do uzyskania łaski jedności i właściwym znakiem więzów łączących katolików z braćmi odłączonymi”. (DE 8) „ Kościoły Wschodu i Zachodu przez wiele wieków kroczyły swoimi własnymi drogami, złączone jednak wspólnotą wiary i życia sakramentalnego […] Nie należy również pomijać faktu, że Kościoły Wschodnie od początku posiadają skarb, z którego Kościół Zachodni wiele zapożyczył w zakresie liturgii, duchowej tradycji i porządku prawnego. Nie można też nie doceniać tego, że podstawowe dogmaty chrześcijańskiej wiary […] zostały określone na soborach powszechnych, które odbyły się na Wschodzie”. (DE 14) „Ponieważ zaś owe Kościoły [Wschodnie] mimo odłączenia posiadają prawdziwe sakramenty, szczególnie zaś na mocy sukcesji apostolskiej kapłaństwo i Eucharystię, dzięki którym wciąż są z nami złączone najściślejszym węzłem, to pewien udział w czynnościach świętych […] w odpowiednich okolicznościach i za zgodą władzy kościelnej, jest nie tylko możliwy, ale i wskazany”. (DE 15) Sobór uznaje zarazem, iż poza organizmem Kościoła katolickiego „znajdują się liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy, które jako właściwe dary Kościoła Chrystusowego nakłaniają do jedności katolickiej” (por. KK 8) Z kolei Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint zauważa: „Dzięki łasce Bożej nie zostało jednak zniszczone to, co należy do struktury Kościoła Chrystusowego, ani też komunia łącząca go nadal z innymi Kościołami i Wspólnotami kościelnymi.
Istotnie, elementy uświęcenia i prawdy, obecne w różnym stopniu w innych Wspólnotach chrześcijańskich, stanowią obiektywną podstawę komunii, choć niedoskonałej, istniejącej między nimi a Kościołem katolickim”. (UUS 11) „Poza granicami wspólnoty katolickiej nie rozciąga się próżnia eklezjalna. Liczne elementy wielkiej wartości […] znajdują się także w innych Wspólnotach chrześcijańskich”. (UUS 13) „Wzrost komunii, któremu towarzyszy nieustanna reforma, realizowana w świetle Tradycji apostolskiej, jest w obecnej sytuacji Ludu Bożego niewątpliwie jedną z najbardziej charakterystycznych i najważniejszych cech ekumenizmu”. (UUS 17) „Papież Jan XXIII […] mówiąc o innych chrześcijanach […] stwierdzał: o wiele mocniejsze jest to, co nas łączy, niż to, co nas dzieli”. (UUS 20) „Trzeba przyznać, że nadal nie osiągnęliśmy pełnej komunii. Jednakże-bez względu na podziały-zmierzamy drogą do pełnej jedności: do takiej jedności, jaką miał Kościół apostolski w samych swoich początkach”. (UUS 23) „Wspólnoty niegdyś ze sobą rywalizujące dziś w wielu przypadkach wzajemnie sobie pomagają”. (UUS 42) „Coraz częściej zdarza się, że zwierzchnicy Wspólnot chrześcijańskich wypowiadają się razem, w imię Chrystusa, na temat ważnych problemów dotyczących powołania człowieka, wolności, sprawiedliwości, pokoju, przyszłości świata”. (UUS 43) „Uprawniona różnorodność nie sprzeciwia się bynajmniej jedności Kościoła, ale przeciwnie-przysparza mu chwały i przyczynia się znacznie do wypełnienia jego misji”. (UUS 50) W odniesieniu do Kościołów Wschodnich powrócono po Soborze Watykańskim II do określenia Kościoły siostrzane. „Z kolei odwołanie wzajemnych ekskomunik usunęło bolesną przeszkodę natury kanonicznej i psychologicznej i stało się ważnym krokiem naprzód na drodze do pełnej komunii”. (por. UUS 56) „Pierwsze sobory są wymownym świadectwem tej trwałej jedności w różnorodności”. (UUS 61) „Coraz częściej chrześcijanie stają w jednym szeregu, aby bronić ludzkiej godności, szerzyć dobro i pokój, wcielać zasady Ewangelii w życiu społecznym, uobecniać chrześcijańskiego ducha w nauce i sztuce.
Coraz ściślej współdziałają, gdy trzeba zaspokajać potrzeby i leczyć rany naszej epoki: głód, klęski żywiołowe, niesprawiedliwość społeczną”. (UUS 74) „Współpraca wszystkich chrześcijan wyraźnie świadczy o tym, jaki stopień komunii już istnieje miedzy nami”. (UUS 75) Komunia jest „już doskonała w tym, co wszyscy uważamy za szczyt życia łaski: w męczeństwie aż do śmierci, w tej najprawdziwszej realistycznej komunii z Chrystusem, który rozlewa własną krew i przez tę ofiarę przybliża ku sobie tych, którzy niegdyś byli daleko”. (UUS 84)
Przytoczone wyżej wypowiedzi soborowe oraz nauczanie błogosławionego Jana Pawła II dobitnie ukazują nam, jak wielkie znaczenie winien mieć dla nas – katolików – dialog ekumeniczny, dialog z naszymi braćmi w Chrystusie. Za puentę tego artykułu niech posłużą słowa papieża-Polaka: „Miłość tworzy komunię osób i wspólnot. Jeśli się miłujemy, staramy się pogłębić naszą komunię i czynić ją coraz doskonalszą”. (UUS 21)
Oby kiedyś wszyscy chrześcijanie w końcu stali się jedno! Jeden Chrystus, jedna wiara, jeden Kościół.
Rola i znaczenie chrześcijańskiego świadectwa a nowa ewangelizacja – szanse i możliwości
ks. Rafał Zyman
Wyznawana wiara w Chrystusa winna być stale potwierdzana w codziennym życiu. Chrześcijaństwo możemy bowiem nazwać przede wszystkim religią świadectwa.
Właśnie takie świadectwo dnia powszedniego bardzo często stanowi motyw przejścia na chrystianizm. Faktem jest, ze dziś życie wielu osób pozostaje jedynie na poziomie deklaracji, które nie przekładają się na konkretne działania. We współczesnym świecie promowane są postawy konsumpcyjne, konformistyczne, a nawet hedonistyczne. Tym bardziej paląca jest potrzeba świadectwa.
nowa ewangelizacja
W Piśmie Świętym termin świadek (martyr) odnosi się przede wszystkim do Boga, który przez dzieło stworzenia i teofanie (objawienia) daje o sobie świadectwo. W Starym Testamencie termin świadek odnosi się także do Izraelitów – narodu wybranego. W Nowym Testamencie z kolei do osoby Jezusa Chrystusa. W Starym Testamencie pojęcie świadka ma głównie charakter prawny (procesowy) – świadek składa swoje zeznanie, aby mógł być wydany wyrok o winie bądź niewinności oskarżonego. Świadkiem o jedyności Jahwe jest dla narodów pogańskich naród żydowski – świadek wielkości i mocy Boga Izraelitów. Natomiast własnym świadkiem Jezusa jest Duch Święty. Jezusowe świadectwo jest zarazem samoobjawieniem się Jezusa wobec świata. Wyższość tego świadectwa nad innymi leży w osobie świadka i jego przesłaniu – Jezus jest jednocześnie podmiotem i przedmiotem świadectwa. W Nowym Testamencie możemy wyróżnić świadectwo dwojakiego typu: Pawłowego i Janowego. Świadectwo Janowe opiera się na tym, co apostołowie widzieli, słyszeli, czego dotykały ich ręce (ma więc ono charakter historyczno-apologetyczno-racjonalistyczny). Świadectwo Pawłowe natomiast ma charakter wewnętrzny – opiera się na mistycznym, duchowym przeżyciu. Dla św. Łukasza świadkami są apostołowie, ponieważ byli oni bezpośrednimi uczestnikami ziemskiego życia, nauczania i dzieł Jezusa oraz osobiście spotkali Zmartwychwstałego. W dziejach Apostolskich natomiast dawanie świadectwa staje się terminem technicznym na określenie głoszenia Ewangelii. Świadectwo o Jezusie składają zwłaszcza ci, którzy okazują wytrwałość w prześladowaniach, doznawanych z powodu wiary w Mistrza z Nazaretu.
Świadectwo wiary w Chrystusa uobecnia się we wspólnocie Kościoła. Można powiedzieć, że Kościół jest wspólnotą świadków i wspólnotą tworzoną przez świadectwo. Z drugiej strony sam Kościół składa świadectwo o swoim posłannictwie. Szczególnym miejscem chrześcijańskiego świadectwa w Kościele jest liturgia. To w niej człowiek jednoczy się z Bogiem. Zjednoczenie to osiąga swój szczyt w Eucharystii. Szczególne znaczenie ma w Kościele świadectwo osób konsekrowanych (pustelników, dziewic i wdów, zakonników i zakonnic, członków instytutów świeckich i stowarzyszeń życia apostolskiego, ale także diakonów, prezbiterów i biskupów). To oni są w pierwszej kolejności zobowiązani do dawania świadectwa chrześcijańskiego życia, opartego na radach ewangelicznych – czystości, ubóstwie i posłuszeństwie. Życie konsekrowane bowiem to stała forma poświęcenia się Bogu i Kościołowi. Środowiskami dla chrześcijańskiego świadectwa są także:
* życie małżeńskie i rodzinne,
* działalność społeczno-gospodarcza,
* działalność polityczna,
* współpraca międzynarodowa,
* kultura.
Świadectwo chrześcijańskie to także wzajemne relacje w rodzinie – rodzina opiera się na wzajemnej służbie męża i żony, na służbie rodziców dzieciom oraz współdziałaniu dzieci z rodzicami. Rodzina jest podstawową komórką życia społecznego i miejscem działalności duszpasterskiej. Małżeństwo chrześcijańskie jest symbolem zaślubin Chrystusa z Kościołem. Ponadto przez zrodzenie i wychowanie (także religijne) potomstwa małżonkowie uczestniczą w dziele stworzenia. Stąd też rodzina chrześcijańska jako „mikro-Kościół” powinna realizować w codziennym życiu przykazanie miłości. Uwydatniają ten fakt ewangeliczne porównania uczniów Chrystusa do soli ziemi, światła świata, zaczynu czy miasta położonego na górze.
Ważnym sposobem manifestowania i promowania chrześcijańskiego świadectwa jest także ludzka praca. Praca w aspekcie pozytywnym ukazuje się jako odwieczne powołanie człowieka do uczestniczenia w dziele Stwórcy. Przez pracę człowiek przekształca świat, poprawia warunki bytowania, kształtuje „nową ziemię”. Obowiązek pracy pochodzi od samego Boga i został przez Niego wpisany w porządek stworzenia. Zasadniczym owocem pracy jest doskonalenie człowieka, i to niezależnie od jej rodzaju, byle nie urągała ona jego osobowej godności. Z drugiej strony przez dobrze wykonywaną pracę chrześcijanin daje wyraz swojej wierności Bogu. Chrześcijańskie świadectwo pracy realizuje się w codziennym życiu poprzez uczciwe wypełnianie obowiązków, kompetencję w powierzonych zadaniach, solidność i rzetelność. Ważne jest także świadectwo dawane przez pracodawców – winni oni zapewnić godziwe wynagrodzenie, unormowany czas pracy, brak dyskryminacji czy aktywną pomoc przyszłym matkom.
Wreszcie szczytem chrześcijańskiego świadectwa jest męczeństwo. Szacuje się, że dziennie ginie śmiercią męczeńską aż 438 chrześcijan. Obliczono, że w ciągu dwóch ostatnich tysiącleci za wiarę życie oddało około 70 milionów chrześcijan, z tego 45,5 miliona stanowią męczennicy XX wieku. Męczennicy, jako świadkowie wiary, w sposób najdoskonalszy ukazują jej siłę i moc przemieniającą człowieka. Są zarazem heroicznymi obrońcami godności człowieka. Tertulian pisze: Christus in martyre est – osoba świadka jest symbolem obecności samego Boga, ikoną zjednoczenia z Chrystusem. Zauważmy, że w wypadku męczeńskiej śmierci człowieka ochrzczonego przelanie krwi gładzi popełnione grzechy (także ciężkie) i przywraca godność dziecka Bożego. Stąd też męczeństwo uchodzi za formę świadectwa „nadzwyczajnego”. Zwróćmy uwagę, że niewystarczalność naturalnego wytłumaczenia jest najwyraźniejsza właśnie w przypadku męczeństwa i ona właśnie ukierunkowuje ku poprawnemu rozpoznaniu i odczytaniu świadectwa, tzn. dostrzeżeniu jego aspektu nadprzyrodzonego.
Reasumując nasze rozważania należy stwierdzić, że w czasach relatywizacji prawdy, którą z trudnością można odróżnić od fałszu, oraz jej subiektywizacji, konieczne jest promowanie w świecie chrześcijańskiego świadectwa. Jest to nasz obowiązek, obowiązek z którego – jako świadkowie Chrystusa – będziemy kiedyś skrupulatnie rozliczeni
Jak to jest z tym chrztem dzieci?
ks. Rafał Zyman
Jak to jest z tym chrztem dzieci?
Zalecenia dla rodziców i rodziców chrzestnych.
(na podstawie instrukcji Pastoralis actio, Obrzędów chrztu dzieci oraz Kodeksu Prawa Kanonicznego)
1) Sformułowania doktrynalne
Tak w Kościele katolickim jak i w Kościołach prawosławnych praktykę udzielania chrztu dzieciom uważa się za normę niepamiętnej tradycji. Najstarszy z obrzędów, pochodzący z początku III wieku, nazywany Tradycją Apostolską, zawiera taki przepis: „Chrzcijcie najpierw dzieci: wszystkie, które mogą mówić we własnym imieniu, niech same to czynią; jeśli natomiast chodzi o te, które nie mogą jeszcze mówić we własnym imieniu, niech mówią za nich rodzice albo ktoś z ich rodziny”. Natomiast św. Cyprian, uczestnicząc w Synodzie Biskupów Afrykańskich, oświadcza, że „żadnemu narodzonemu człowiekowi nie należy odmawiać miłosierdzia Bożego i łaski”. Dlatego też wspomniany synod, stwierdzając, że „wszyscy ludzie są równi”, niezależnie od wielkości i wieku, uznał za zgodne z prawem „udzielanie chrztu w drugim lub trzecim dniu po narodzeniu”. Synod w Kartaginie w 418 r. potępiał każdego, „kto utrzymywałby, że nie należy chrzcić dzieci co dopiero urodzonych”. A Sobór Powszechny w Vienne (1322 r.) stwierdził jasno, że „zarówno dzieciom jak i dorosłym przez chrzest zostaje udzielona łaska formująca i cnoty, a nie tylko zostaje odpuszczona wina [grzechu pierworodnego]”. Sobór Florencki w 1442 r. gani tych, którzy dążyli do odkładania tego sakramentu i upomina, że „należy jak najszybciej udzielać” chrztu dzieciom, „przez który zostają wyrywane spod panowania szatana i stają się przybranymi dziećmi Bożymi”. Sobór Trydencki powtarza nauczanie synodu w Kartaginie. Następnie, odwołując się do słów Chrystusa wypowiedzianych do Nikodema, twierdzi, że „po ogłoszeniu Ewangelii” nikt nie może być usprawiedliwiony „bez obmycia odrodzenia lub jego pragnienia”. Swoim więc nauczaniem i sposobem działania Kościół katolicki stwierdza, że poza chrztem nie zna innej drogi, która zapewniałaby dzieciom pewne wejście do grona zbawionych. Stara się więc, by nie zaniedbywać misji otrzymanej od Chrystusa, udostępniając wszystkim, którzy mogą być ochrzczeni, odrodzenie „z wody i Ducha Świętego”. Jeśli natomiast chodzi o dzieci, które zmarły bez chrztu, to Kościół może tylko polecać je miłosierdziu Bożemu, co rzeczywiście czyni w specjalnym obrzędzie pogrzebu. Natomiast fakt, że dzieci nie mogą osobiście wyznać wiary w trakcie udzielania sakramentu chrztu, nie jest bynajmniej przeszkodą, by Kościół udzielał im tego sakramentu.
2) Podbudowa prawna
O sakramencie chrztu mówią szczegółowo kanony 849 – 878 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Natomiast jeśli chodzi o udzielanie chrztu dzieciom, to przede wszystkim znajdują tutaj zastosowanie kanony: 851, 852, 857, 859, 864, 867, 868, 871, 872, 873 tegoż kodeksu.
3) Zalecenia duszpasterskie
Praktyka duszpasterska obejmująca chrzest dzieci powinna kierować się dwoma zasadami, z których druga jest podporządkowana pierwszej:
1) Chrzest – sakrament konieczny do zbawienia – jest znakiem i narzędziem uprzedzającej miłości Boga, wyzwalającym od grzechu pierworodnego i dającym udział w życiu Bożym; z zasady nie powinno się dzieciom odmawiać tego sakramentu.
2) Muszą być złożone zapewnienia, że ten dar chrztu, przez autentyczne wychowanie w zakresie wiary i życia chrześcijańskiego, będzie wzrastał, by osiągnąć całą swoją pełnię. Takie zapewnienia są na ogół składane przez rodziców lub bliskich, chociaż mogą być uzupełnione w różny sposób w ramach wspólnoty chrześcijańskiej (parafialnej). Jeśli zapewnienia nie są rzeczywiście szczere, można chrzest odłożyć. Jeśli wreszcie naprawdę brak takiego zapewnienia lub wprost odrzuca się je, chrztu należy odmówić.
Wielką wagę należy przyznać obecności i czynnemu uczestnictwu rodziców w sprawowaniu sakramentu chrztu. Ich udział jest ważniejszy niż rodziców chrzestnych, choć ich obecność jest także wymagana. Bowiem postawa rodziców chrzestnych ma wielkie znaczenie dla wychowania chrześcijańskiego dziecka. Należy również bardzo doceniać przygotowanie rodziców i chrzestnych do chrztu przez modlitwę i życie sakramentalne (coniedzielna Eucharystia, systematyczna spowiedź).
Może zdarzyć się sytuacja, że do duszpasterza zgłoszą się rodzice mało wierzący i tylko okazyjnie praktykujący lub nawet rodzice niechrześcijańscy, prosząc o chrzest dziecka z motywów godnych rozważenia. W takim przypadku, podejmując poważną i pełną życzliwości rozmowę, kapłan powinien postarać się o zainteresowanie ich sakramentem, o który proszą i wskazać na wagę przyjmowanych w związku z tym obowiązków. Jeśli przedstawiono wystarczające zapewnienia, do których należy zaliczyć wybór rodziców chrzestnych, którzy poważnie podejmą troskę o dziecko lub pomoc ze strony wspólnoty wierzących, kapłan nie powinien odmawiać udzielenia chrztu. Jeśli natomiast zapewnienie jest niewystarczające, chrzest należy roztropnie odłożyć. Duszpasterz powinien jednak być w kontakcie z rodzicami, by – jeśli to będzie możliwe – zostały spełnione warunki konieczne do udzielenia chrztu. Gdy warunki nie zostaną spełnione, można jako ostateczność zaproponować zapisanie dziecka do katechumenatu, który rozpocznie się w chwili pójścia dziecka do szkoły. Jeśli chodzi o zapewnienie, to za wystarczające należy uznać takie przyrzeczenie, które daje uzasadnioną nadzieję, że dzieci zostaną wychowane po chrześcijańsku.
W kontekście chrztu dzieci duże znaczenie posiada gorliwe duszpasterstwo obejmujące narzeczonych, gdy w grupach (na kursie przedmałżeńskim) przygotowują się do zawarcia małżeństwa, a następnie młodych małżonków. Kapłani są zobowiązani przypominać rodzicom, by pamiętali o obowiązku budzenia i rozwijania wiary u dzieci. Rodzice, mający obowiązek inicjacji religijnej swojego dziecka, powinni uczyć je miłowania Chrystusa jako bliskiego Przyjaciela. Mają też formować sumienie swojego dziecka zgodnie z zasadą, iż „rodzina jest Kościołem domowym” a „rodzice są pierwszymi nauczycielami wiary”.
Katolik a kryzys ekonomiczny
ks. Rafał Zyman
Człowiek wierzący, niezależnie od swego stanu posiadania, wykształcenia i wieku, jest włączony w społeczność i to od najmłodszych lat. Jest prawdziwym animal sociale – istotą, która realizować się może jedynie w społeczności.
Jednym z podstawowych przejawów tej samorealizacji człowieka jest praca. Niewątpliwie praca […] warunkuje rozwój nie tylko ekonomiczny, ale także kulturalny i moralny osób, rodziny, społeczeństwa i całego rodzaju ludzkiego.
kryzys-ekonomiczny
Wszyscy mają prawo do uczestniczenia w życiu gospodarczym oraz obowiązek uczestniczenia, według własnych możliwości, w rozwoju własnego kraju i całej rodziny ludzkiej.
Taką definicję pracy podaje „Kompendium Nauki Społecznej Kościoła” (nr 269 i 333) i dodaje:
Podmiotowość nadaje pracy jej szczególną godność, która nie pozwala postrzegać jej jako zwykłego towaru lub bezosobowego elementu organizacji produkcji. Praca, niezależnie od jej większej lub mniejszej obiektywnej wartości, jest istotnym wyrazem osoby. (KNSK nr 271)
Największą społeczną bolączką w chwili obecnej – i to w skali globalnej – jest kryzys ekonomiczny, którego najsmutniejszym przejawem jest wzrost bezrobocia i poważne trudności na rynku pracy. Na ile ów kryzys jest wywołany sztucznie – to kwestia dyskusyjna. Ile jeszcze potrwa, jakich spustoszeń dokona – tego nie wiemy. Wróćmy zatem do kwestii pracy jako takiej i do zagadnień z nią związanych.
Najbardziej rzucająca się w oczy sprawa, to kwestia wynagrodzenia pracowników za wykonaną pracę. Jest to w dobie kryzysu temat niezwykle ważny. Dziś wielu przedsiębiorców, wskutek wzajemnych powiązań biznesowych, wpadło w tarapaty finansowe. Ich firmy znalazły się na skraju bankructwa. Utrata płynności finansowej i rynków zbytu na gotowe już produkty albo wydobywane surowce, często skutkuje wstrzymaniem wypłat dla pracowników zakładu albo masowymi redukcjami zatrudnienia. Tymczasem Kościół naucza:
Poważną niesprawiedliwość popełnia ten, kto odmawia wynagrodzenia we właściwym czasie i w odpowiedniej proporcji do wykonanej pracy lub je zatrzymuje. (KNSK nr 302)
Zatem wstrzymywanie wypłaty należnych wynagrodzeń stoi w jawnej sprzeczności z zasadą sprawiedliwości. Więcej – jest sprzeczne z duchem chrześcijańskim, który podpowiada, że człowiek w stosunku do rzeczy materialnych zajmuje miejsce nadrzędne i uprzywilejowane, bo jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Stąd właśnie wypływa szczególna godność osoby ludzkiej, a zatem i pracownika. Kościół zwraca uwagę na fakt, iż:
Szczególnym zadaniem przedsiębiorców jest rzeczywisty szacunek dla godności człowieka, wszystkich pracowników działających w przedsiębiorstwie. Oni stanowią najcenniejszy majątek przedsiębiorstwa. (KNSK nr 344)
Jak słusznie zauważa Jan Paweł II:
Człowiek zostaje potraktowany jako narzędzie produkcji, podczas gdy powinien on – bez względu na to, jaka pracę wypełnia – być traktowany jako jej sprawczy podmiot, a więc właściwy sprawca i twórca. (encyklika Laborem exercens nr 7)
Skoro pracownicy stanowią decydujący czynnik produkcyjny, to najgorszym z możliwych rozwiązań jest szukanie oszczędności w przedsiębiorstwach poprzez zaleganie ze świadczeniami wobec pracowników czy masowe zwolnienia. Taka sytuacja powoduje frustrację pracowników (a co za tym idzie obniżenie wydajności i efektywności pracy), strajki a niekiedy popycha pracowników do kradzieży majątku przedsiębiorstwa. Skutki długofalowe takich decyzji są jeszcze poważniejsze, bo w dobie ogólnoświatowego kryzysu problemy pojedyńczych zakładów kumulują się i mogą w konsekwencji doprowadzić do wybuchu powszechnego niezadowolenia np. w postaci rozruchów. A na fali takiego społecznego niezadowolenia nie raz w historii do władzy dochodziły opcje polityczne pozbawione zasad moralnych (por. rewolucja francuska 1789r., rewolucja październikowa w Rosji w 1917r., dojście Hitlera do władzy w Niemczech w 1933r.).
W tym kontekście można postawić pytanie: czy dziś – na początku XXI wieku – w dobie światowego kryzysu może powrócić w chwale atrakcyjny dla ludzi zubożałych (a często oszukanych) program tzw. teologii wyzwolenia? Osobiście uważam, iż idee proponowane ongiś przez zwolenników teologii wyzwolenia już się przeżyły. Owa „teologia” promowała idee marksizmu w zarządzaniu gospodarką. Tymczasem doświadczenie pokazało, iż system gospodarki socjalistycznej (system scentralizowany o charakterze nakazowo-rozdzielczym) jest kompletnie niewydolny. Mimo szumnych i pięknych haseł w żadnym kraju nie był on w stanie zapewnić obywatelom sprawiedliwszego podziału dóbr i usług niż w systemach wolnorynkowych. Mało tego – gospodarka socjalistyczna (ze swoim brakoróbstwem i marnotrawstwem) doprowadziła na skraj nędzy wiele krajów (że wymienię tylko PRL, NRD, Czechosłowację, Kubę czy Rumunię). Można powiedzieć, iż idee marksistowskie miały być lekarstwem na choroby kapitalizmu. Tymczasem lek okazał się groźniejszy od samej choroby. Osobiście jestem zdania, iż nie grozi nam triumfalny powrót teologii wyzwolenia jako racjonalnego rozwiązania problemów ludzi ubogich czy bezrobotnych. Bo nie da się tak naprawdę pogodzić przesłania Ewangelii z ideami marksistowskimi. Nie można wciskać Chrystusowi do ręki karabinu; Chrystus nie był typem palestyńskiego Che-Guevary sprzed dwóch tysiącleci. Jezus był Synem Bożym, który przyjął ludzkie ciało i cierpliwie znosił wszystkie niewygody ludzkiej egzystencji. A przez swoje posłuszeństwo Ojcu i wytrwałą pracę w stolarskim warsztacie jest dla nas wzorem chrześcijanina – pracownika.
Jakie zatem może być remedium na wzmiankowany wcześniej problem: zalegania pracownikom z wypłatami należnych świadczeń i masowymi zwolnieniami z zakładów? Najpierw należałoby ograniczyć do minimum kadrę administracyjną przedsiębiorstw, która z reguły pochłania spore środki finansowe. Ponadto należałoby obciąć fundusze przeznaczone na cele reprezentacyjne. Następnie porozumieć się z wierzycielami w celu przesunięcia terminów spłaty należności firmy. A dopiero gdy te działania okażą się niewystarczające, wówczas – w porozumieniu z załogą – ograniczyć pracownikom wysokość świadczeń (biorąc pod uwagę sytuację materialną rodziny każdego pracownika). Tylko taki schemat działań może ustrzec przed gwałtownym wybuchem niezadowolenia społecznego a w konsekwencji destabilizacją sytuacji w danym kraju czy regionie.
Zysk indywidualny podmiotu ekonomicznego, aczkolwiek jest on uczciwy, nie może być nigdy jedynym celem. Obok tego celu istnieje inny, równie podstawowy i ważny cel, jakim jest korzyść społeczna, która musi być realizowana w zgodności, a nie w konflikcie z logiką rynku. Wolny rynek, kiedy spełni wyżej wymieniane funkcje, działa na rzecz dobra wspólnego i na rzecz integralnego rozwoju człowieka, podczas gdy odwrócenie stosunku pomiędzy środkami a celami może zamienić go w instytucję nieludzką i wyobcowującą, z nie kontrolowanymi konsekwencjami. (KNSK nr 348)
Za puentę niniejszych rozważań niech posłużą słowa papieża Pawła VI:
Nauka społeczna Kościoła, pomimo że uznaje rolę rynku jako niezastąpionego narzędzia regulacji wewnątrz systemu ekonomicznego, podkreśla konieczność jego oparcia na podstawach moralnych, które zapewniłyby i jednocześnie zakreśliły odpowiednio przestrzeń jego autonomii. (List apostolski Octogesima adveniens nr 41)