Jak rewolucja 1968 roku zniszczyła niemiecki Kościół…

 

Choć rewolucja 1968 roku była ruchem z gruntu antychrześcijańskim, od samego początku jej radykalni zwolennicy w szeregach Kościoła mieli bardzo silną reprezentację. Nie tylko wśród wiernych – także wśród hierarchów. Lewacka rewolta doprowadziła w krótkim czasie do niezwykle głębokiego kryzysu kościelnego, który przyniósł i wciąż przynosi opłakane skutki.

Ratzinger „ucieka” z Tybingi

O tym, że neomarksistowskimi ideami przeżreć pozwolili się w dużym stopniu także katolicy, szybko przekonał się sam ks. Józef Ratzinger. W 1966 roku na zaproszenie Hansa Künga ten niespełna 40-letni wówczas teolog zaczął wykładać na Wydziale Teologii Katolickiej w Tybindze. Nie wytrzymał tam jednak długo. W związku z niezwykle napiętą atmosferą wśród studentów, napędzaną przez część marksistowsko nastawionych pracowników placówki, przyszły papież Benedykt XVI już w roku 1969 wycofał się do dużo spokojniejszej Ratyzbony w Bawarii. Nie chciał godzić się na wyprzedawanie wiary katolickiej, czego domagał się zdechrystianizowany w gruncie rzeczy rewolucyjny tłum. Niestety, nie wszyscy byli wierni Tradycji w równym co on stopniu.

Antykoncepcja

Rewolta ‘68 dokonywała się na planie praktycznym przede wszystkim pod hasłem wyzwolenia seksualnego. Protestujący oczekiwali odrzucenia obowiązującej moralności inspirowanej Ewangelią. Chcieli legalizacji homoseksualizmu, aborcji. Protesty w Kościele ogniskowały się początkowo przede wszystkim wokół sprawy antykoncepcji. W czerwcu 1968 roku bł. Paweł VI ogłosił encyklikę Humanae vitae, w której potępił sztuczne metody regulowania poczęć. Oznaczało to, że obecna na niemieckim rynku zaledwie od 1962 pigułka antykoncepcyjna, tak ubóstwiana przez wszelkiej maści liberałów dążących usankcjonowania seksualnej rozwiązłości, dla katolików ma być niedostępna. Ruch ‘68 zdecydowanie odrzucił papieski zakaz, a liberalna prasa wytoczyła przeciwko Ojcu Świętemu niezwykle wręcz ciężkie działa. Niemieccy biskupi, postawieni wobec dylematu – słuchać papieża czy rewolucjonistów, wybrali to drugie. Jeszcze 30 sierpnia tego samego 1968 roku episkopat Niemiec pod przewodnictwem kardynała Juliusa Döpfnera opublikował tak zwaną Deklarację z Königstein, w której zezwolił katolikom na stosowanie antykoncepcji. O wszystkim miało decydować indywidualne sumienie, a papieskie nauczanie zostało potraktowane jako porada czy pogląd, którą można przyjąć, ale można i odrzucić. Rewolucjoniści fetowali ten akt buntu wprawdzie wielkim aplauzem, ale gniew na papieża wśród wiernych wcale nie wygasł.

Przeciwko hierarchii

Apetyty były znacznie większe. W dniach 4-8 września 1968 roku odbywało się w Essen cykliczne Spotkanie Katolików (niem. Katholikentag). Tym razem nastroje były skrajnie wręcz radykalne. Przybyli na zjazd wierni powszechnie zwracali się przeciwko Humanae vitae. Nawoływano do ograniczenia władzy kleru w Kościele i przekazania większych kompetencji w ręce świeckich. Zawiązało się wówczas kilka niewielkich „antyhierarchicznych” organizacji pseudo-katolickich, uprawiających w istocie czystą politykę wymierzoną w Watykan, z których wyrosła potem niezwykle szkodliwa i heterodoksyjna grupa Kirche von unten. Stawiano też wiele innych postulatów, dyskutując o możliwości dopuszczenia do Komunii świętej rozwodników w nowych związkach, o święceniach kobiet, o stosunku do homoseksualizmu…

Rewolucyjny Synod

Kościelną odpowiedzią na esseńską rewoltę był rozpoczęty w 1971 roku Synod Würzburski, który zgromadził biskupów zarówno RFN, jak i NRD. Synod, na którym dzięki specjalnemu pozwoleniu Pawła VI zabierać głos mogli także świeccy, postawił sobie za zadanie wcielić w życie nauczanie II Soboru Watykańskiego. Jedną z zasadniczych jego reform była reorganizacja strukturalna Kościoła, zakładająca przekazanie w ręce świeckich wielu zadań zarówno administracyjnych, jak i duszpasterskich. Dziś w Niemczech w większości diecezji niemałą rolę odgrywają rady złożone ze świeckich, a wiele działań duszpasterskich i ewangelizacyjnych prowadzą takie osoby. Jaki to ma wpływ na kondycję Kościoła nie trzeba nawet mówić, biorąc pod uwagę skalę dechrystianizacji społeczeństwa za Odrą. Würzburski Synod zapisał się jednak w historii pod jeszcze jednym bardzo ważnym względem. To mianowicie wówczas postawiono oficjalnie problem udzielania Komunii świętej dla rozwodników. Niemieccy biskupi w swej większej części optowali za poluzowaniem dotychczasowej praktyki i poprosili o wytyczne Watykan. Te przyszły za pontyfikatu Jana Pawła II, potwierdzając Tradycję; niemieccy biskupi jednak nie odpuścili. Doszło do faktycznego zerwania ze Stolicą Apostolską, co w dramatyczny sposób potwierdził wydany w 1992 roku niemiecki Katechizm dla dorosłych (pod redakcją między innymi kard. Waltera Kaspera), sugerujący możliwość przyjmowania Komunii przez rozwodników, wbrew oczywistym przepisom kościelnym. Wreszcie na Synodzie Würzburskim przyjęto też fatalną w skutkach praktykę uchwalania decyzji episkopatu większością dwóch trzecich głosów. Dzięki temu progresywna (lewacka) większość zyskała możliwość narzucania swojego zdania konserwatystom wiernym Tradycji, co w ostatnim czasie miało swój skutek choćby w dopuszczeniu w 2017 roku do Eucharystii rozwodników (w tym roku także protestantów, ale tu weto może jeszcze postawić Watykan – papież Franciszek chce o tym rozmawiać z kard. Marxem).

Upadek

Wszystkie te bezprzykładne wydarzenia działy się przy jednoczesnych olbrzymich zmianach na innych polach życia kościelnego. W iście szaleńczym pędzie porzucano łacinę na rzecz niemieckiego, interpretując soborową konstytucję Sacrosanctum concilium zupełnie dowolnie, co skutkowało – i skutkuje w Niemczech do dziś – nadużyciami liturgicznymi w olbrzymiej wręcz liczbie. Zarazem z Kościoła katolickiego masowo zaczęli odpływać wierni. Część nie chciała płacić podatku kościelnego, część pragnęła po prostu zamanifestować swoją głęboką niechęć do Kościoła. Wprawdzie przy skali dzisiejszej apostazji początki wyglądają niemal niewinnie: w latach 60-tych zaczęło się od 20 tysięcy występujących rocznie, by na początku lat 70-tych przekroczyć 70 tysięcy apostatów. Dziś Kościół katolicki opuszcza w Niemczech średnio 150 tysięcy osób, ale bywały lata, w których zbliżano się lub przekraczano do 200 tysięcy. Tak czy inaczej, początek tego procesu wywołała właśnie lewacka rewolta ‘68. Do tego wszystkiego dochodzi dramatyczny kryzys życia sakramentalnego wyrażający się z jednej strony powszechnym ignorowaniem spowiedzi, a z drugiej – co wiąże się z poprzednim – masowo praktykowanym bluźnierczym przyjmowaniem Komunii świętej.

Nowy Kulturkampf

1968 nie był rokiem, który wszystko zmienił… Ale po ‘68 niemal nic nie było już takie, jak przedtem” – brzmią trafne i chętnie cytowane w publikacjach o lewackiej rewolcie słowa badacza historii najnowszej Norberta Freia. Rzeczywiście – po neomarksistowskiej rewolucji Niemcy nie były już takie same. Radykalna zmiana w społeczeństwie, które w spazmatycznym odruchu zrzuciło z siebie wiekową moralność chrześcijańską, szybko odzwierciedliła się też w prawie państwowym. Jeszcze w roku 1969 zalegalizowano homoseksualizm, a w kolejnych latach zezwolono na zabijanie dzieci nienarodzonych (dziś 100 tysięcy aborcji rocznie), ułatwiono przeprowadzanie rozwodów, dano zgodę na rozprowadzanie pornografii. Nie bez wpływu na życie zarówno Kościoła, jak i całego państwa, miała też rozpoczęta w latach 60. operacja sprowadzania do kraju setek tysięcy islamskich imigrantów. Wówczas przyjeżdżali tylko Turcy i Kurdowie, dziś to już islamiści z najrozmaitszych państw świata, ostatnio głównie z Syrii. Ich kilkumilionowa obecność w Niemczech to woda na młyn rewolucjonistów, którym tym łatwiej jest forsować systemową dechrystianiazację, szermując hasłami o poszanowaniu wszystkich religii i kultur.

Co dalej?

Lewacka rewolucja pędzi naprzód. Na gruncie kościelnym progresiści o swoich planach mówią coraz śmielej, a niekiedy prowadzą wręcz politykę faktów dokonanych. Chcą zmienić ocenę homoseksualizmu i wprowadzić błogosławieństwa związków jednopłciowych; dopuścić kobiety do święceń diakonatu i prezbiteriatu; poluzować celibat; doprowadzić do pojednania z protestantami na gruncie nie nawrócenia błądzących, za cenę „wyprzedaży” katolickich dogmatów. Wpuszczony w 1968 roku do Kościoła wirus uparcie trwa i ogarnia coraz większe obszary.

Autor: Paweł Chmielewski

Korekta: ks. R. Zyman

Komentowanie jest wyłączone.