Minęło ponad czternaście lat od naszego przystąpienia do Unii Europejskiej. W polityce to wieczność: ośmiu premierów i czterech prezydentów. Wiele się zmieniło, ale jedna rzecz pozostaje stała i niezmienna: poparcie klasy politycznej dla dalszego członkostwa w Unii Europejskiej. Prezydent Andrzej Duda proponuje nawet wpisanie członkostwa na stałe do nowej konstytucji. Wśród samych Polaków, Unia cieszy się wyższym poparciem niż jakakolwiek rodzima partia polityczna. W tych warunkach, prognozować o wyjściu Polski z Unii wydaje się być szaleństwem. A jednak… O możliwości wyjścia – ba, nawet wyrzucenia Polski z Unii Europejskiej zaczęto mówić niemalże natychmiast po ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce. Wprawdzie politycy obecnej władzy są absolutnie przekonani o braku alternatyw dla Unii, a także zdeterminowani, aby z członkostwa wyciągać wszelkie możliwe korzyści dla Polski, ale ich wybór nie był po myśli ani salonów polityki europejskiej, ani większości mainstreamowych mediów. Skoro więc obywatele nie dorośli do demokracji wybierając PiS, a cenią sobie Unię Europejską, groźba, że przez ich złe wybory, zły PiS wyprowadzi nas z Europy niewątpliwie wyglądała na dobry straszak. Tymczasem, pojawił się konflikt już nie tylko urojony, ale realny, pomiędzy polskim rządem a Unią, gdy ta sprzeciwiła się rządowym reformom ustrojowym. Ten konflikt narasta, potęgowany z jednej strony determinacją Unii, aby blokować PiS, a z drugiej – przez niektóre błędy rządzącej partii (szczególnie błędy wizerunkowe, które potrafią sporo kosztować).
Za Unią, a nawet przeciw
Pomimo wszystkich swoich błędów, na konflikcie z Unią, PiS bynajmniej nie utracił poparcia, ale wręcz zyskał. Opozycja przegrywa, gdyż nawet przy poparciu dominujących
w Polsce prywatnych mediów, brylującym na europejskich salonach politykom PO, PSL
i Nowoczesnej trudno było zmyć odium Targowicy – słowa, które nadal ma swoją wagę
i wymowę. Paradoksalnie, Polacy nadal w większości popierają Unię, ale jednocześnie popierają obecny rząd, który jednocześnie walczy z Unią w pewnych obszarach. Wytłumaczeniem tego paradoksu może być to, iż poparcie dla Unii w gruncie rzeczy sprowadza się do korzyści gospodarczych. Wśród Polaków nie ma wielu zwolenników głębokiej integracji Europy w niemiecką superfederację. Poparcie dla Unii sprowadza się do poparcia dla funduszy europejskich – choć propaganda unijna świetnie ukrywa cenę, jaką przychodzi nam płacić za dotacje – oraz dla możliwości pracy za granicą, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i w Niemczech. Oczywiście mamy jakiś procent dumnych Europejczyków, ale to przywiązanie do Europy jest przywiązaniem do Europy właśnie, nie zaś do Unii. Zwłaszcza w średnim i starszym pokoleniu żywa jest jeszcze pamięć o izolacji czasów komunizmu, oraz wynikające zeń poczucie, iż Polska powinna być w sercu spraw europejskich, nie zaś na peryferiach. Jeśli chodzi jednak o sam konflikt z Unią, po doświadczeniach minionego stulecia Polacy jako ogół są bardzo wyczuleni (i słusznie) na punkcie własnej suwerenności, aby cieszyć się z jakiejkolwiek ingerencji Unii w polską politykę zagraniczną i polskie wewnętrzne sprawy (jak reforma sądownictwa, repolonizacja sektora bankowego czy wielu gałęzi gospodarki). Tymczasem, Unia chce zmarginalizować Polskę. Pośród niekończących się przesłuchań i gróźb Komisji Europejskiej, coraz częściej słychać o nowych rozwiązaniach traktatowych, które umożliwiłyby Unii obcięcie finansów dla krnąbrnych członków, jak Polska i Węgry. Takie działanie wydaje się jednak mało prawdopodobne – groziłoby bowiem poważnym wstrząsem w unijnym gmachu, opartym rzekomo na równości partnerów. Poza tym na tle kryzysu migracyjnego Polska (i państwa grupy V4) zyskały liczących się sprzymierzeńców – nowego kanclerza Austrii i nowy gabinet we Włoszech, nieprzychylnie nastawionych do brukselskiej hegemonii.
Brytyjski przykład
Tak rozwijająca się sytuacja zaczyna, z pewnymi różnicami, przypominać przypadek Wielkiej Brytanii. Choć członkostwo w Unii nigdy nie było przesadnie cenione przez Brytyjczyków, to jeszcze w latach 90-tych minionego stulecia nie widać było szans na przekonanie większości do wyjścia ze wspólnoty. Brytyjskie klasy polityczne również stanowiły monolit przekonany o konieczności trwania w Unii. Z czasem jednak, na skutek ciągłych tarć pomiędzy Unią a brytyjskim rządem, to co zaczęło się jako młodzieńczy bunt maleńkiej grupki konserwatystów, przerodziło się w otwartą rebelię, zarówno w społeczeństwie, jak i w proeuropejskiej Partii Konserwatywnej. Ten bunt, po swoistym dziesięcioletnim długiego marszu przez instytucje zmusił rządzących konserwatystów do podjęcia referendum – nie po to aby wyjść z Unii, ale dlatego, iż buntowników można było pokonać już tylko w walnej bitwie. Co było dalej, wszyscy pamiętamy – Unia nie zaoferowała Brytyjczykom żadnych z ustępstw, które były warunkiem sine qua non na zwycięstwo strony prounijnej w referendum, i tzw. Brexit stał się rzeczywistością. Czy w Polsce mogłoby mieć miejsce coś podobnego? Obecnie oczywiście nie, ale jeśli spojrzymy dekadę lub dwie w przyszłość, gdy dzisiejsi politycy odejdą na emeryturę, sytuacja może się zmienić. Wśród młodszych polityków z pewnością istnieją zarzewia buntu przeciwko brukselskiej dominacji. Jeśli konflikt z Unią będzie narastał, a korzyści z dotacji maleć, niewątpliwie mogą wybuchnąć spory o sens trwania w UE. Wszak obecność Polski w Unii nie jest jakimś dogmatem, którego nie wolno nigdy zmienić. Dodatkowym skutkiem Brexitu jest także i to, że znaczna ilość polskich obywateli już teraz idzie w ślady Brytyjczyków, wychodząc z Unii: po prostu wybierają życie w Wielkiej Brytanii. Ponieważ wątpliwe jest, aby Brytyjczycy chcieli znacząco ograniczyć polską imigrację, w przyszłości Polacy nadal będą chętnie jeździć do Wielkiej Brytanii. Na dłuższą metę więc Brexit przyczyni się do spadku poparcia dla Unii w Polsce również dlatego, iż nasza emigracja zarobkowa nie będzie skazana na Unię. Jeśli zaś dodatkowo Brexit przyniesie Brytyjczykom gospodarczy sukces – co, pomimo rozmaitych gróźb ze strony polityków, wydaje się być prawdopodobne – przykład Brexitu może też przełamać w Polsce schemat, według którego Polska poza Unią musi upaść gospodarczo. Otóż wcale nie musi.
Do wyjścia bardzo daleko
Dla świadomego obywatela, który już teraz liczy straty, duchowe, kulturalne i społeczno-gospodarcze, jakie przynosi Polsce członkostwo w Unii, takie prognozy brzmią z pewnością ciekawie. Trzeba jednak zaznaczyć dwie rzeczy. Po pierwsze, wydaje się pewne, iż zanim Unia utraci w Polsce większościowe poparcie, minie jeszcze wiele lat, o ile kolejne kryzysy europejskie tego nie przyspieszą. Po drugie, opuszczenie Unii przez Wielką Brytanię, niezależnie od strat, z punktu widzenia eurokratów przyniosło jednak istotny zysk: rządzące Unią Niemcy tracą istotnego rywala, który bezustannie blokował niemiecką dominację w Europie. Tymczasem, Polska nie stanowi obecnie siły politycznej zdolnej przeciwstawiać się Niemcom na forum unijnym, natomiast stanowi istotną przestrzeń dla niemieckiej gospodarki. Z tymi dwoma faktami musimy się liczyć, układając sobie przez najbliższe lata stosunki
z UE.
J. Majewski, R. Zyman