Niedawno – 25 czerwca – przypadła 40. rocznica tzw. „wydarzeń czerwcowych 76” , kiedy to robotnicy Radomia, Ursusa, Płocka i innych ośrodków przemysłowych wyszli na ulice w proteście przeciwko drastycznym podwyżkom cen artykułów spożywczych. Rocznica tych wydarzeń niech będzie dla nas pretekstem do refleksji nad tzw. „dekadą Gierka”. Spróbujemy odpowiedzieć na pytania: jak wyglądało to 10-lecie? Jakie były gospodarcze osiągnięcia i porażki tamtego okresu? I dlaczego dziś Polacy z nostalgią patrzą na tamten czas?
W wyniku wydarzeń na Wybrzeżu w grudniu 1970r. – kiedy to wojsko i milicja otworzyły ogień do nieuzbrojonych robotników – ekipa Władysława Gomułki została obalona. Władzę w partii i państwie przejął nowy I sekretarz KC PZPR Edward Gierek, dotychczas I sekretarz KW PZPR w Katowicach. Mając opinię „dobrego gospodarza Śląska” Gierek przystąpił do realizacji nowej koncepcji gospodarczej, która miała polegać na zwiększeniu inwestycji i nakładów na przemysł ciężki przy jednoczesnym zwiększeniu stopy życiowej ludności, rozbudowie sektora usługowego i transportu. Sztandarowym hasłem gierkowskiej dekady był slogan: „Aby Polska rosła w siłę a ludziom żyło się dostatniej”.
Na pierwszą połowę lat 70. w polskiej gospodarce przypadł okres ogromnego napływu kredytów udzielanych przez państwa zachodnioeuropejskie. Środki te lokowano w przedsięwzięcia giganty: Port Północny w Gdańsku, Huta Katowice, Trasa Łazienkowska i Wisłostrada w Warszawie, fabryki fiata w Bielsku-Białej i Tychach, elektrownia „Dolna Odra” i „Kozienice”, walcownia stali w Częstochowie, gigantyczna cukrownia w Łapach oraz setki innych. Pomysł ekipy Gierka na rozwój gospodarczy kraju był bardzo prosty: pożyczamy pieniądze na Zachodzie, budujemy zakłady, w których szybko uruchamiamy produkcję. Produkty eksportujemy spłacając w ten sposób zaciągnięte pożyczki i jednocześnie zapełniamy towarami rynek krajowy (tzw. „koncepcja samospłaty”).
Program taki w ramach gospodarki rynkowej miałby wielkie szanse powodzenia, ale nie w strukturach gospodarki socjalistycznej. Dlatego dość szybko Polska, nie potrafiąc sensownie wydać pożyczonych środków znalazła się w pułapce inwestycyjnej – nie mogąc spłacić zaciągniętych pożyczek, wobec konieczności spłaty odsetek, musiała zaciągać kolejne kredyty. Tak PRL wpadła w spiralę zadłużenia. Przykładem rozrzutności i braku racjonalności w wydawaniu środków jest chociażby budowa Huty Katowice (w tamtym okresie największego tego typu zakładu w Europie). Jej projekt pochodził jeszcze z 1968 roku. Początkowy koszt tej inwestycji szacowano na 25 miliardów złotych – ostatecznie budowa pochłonęła kilkakrotnie więcej. Surowce do tej huty sprowadzano z ZSRR i tam też, po odpowiednio zaniżonych cenach, sprzedawano jej produkty.
Polska miała zrealizować w polityce ekonomicznej „wielki skok inwestycyjny”. Został on zapoczątkowany w 1971 roku i był kontynuowany w latach następnych. Zwiększało się zatrudnienie, wzrastały dochody ludności i nakłady na inwestycje, w dużym tempie rosła konsumpcja. Ale wzrost konsumpcji i stopy życiowej obywateli nie były wynikiem wypracowania dochodu przez Polaków, ale konsekwencją kredytów, płynących szerokim strumieniem z Zachodu. Przed Polską otwarła się szansa wyjścia z zacofania technologicznego. Niestety napływ nowych technologii i pożyczone środki zostały źle wykorzystane. Powodem był system gospodarki socjalistycznej tzw. „nakazowo-rozdzielczy” – fatalne planowanie i zarządzanie, złe założenia inwestycyjne, nieumiejętne kierowanie przedsiębiorstwami, marnotrawstwo materiałów, niska jakość pracy, drenaż gospodarki przez ZSRR.
Szybki wzrost gospodarczy w pierwszej połowie lat 70. był możliwy wyłącznie dzięki pięciokrotnie wyższemu niż w czasach Gomułki strumieniowi kredytów zagranicznych. Zachodnie banki chętnie udzielały pożyczek, ponieważ spłatę gwarantowały rządy ich krajów. Do Polski napływały więc kolejne transze pieniędzy, umowy licencyjne, kupowano całe linie technologiczne, choć zacofana polska gospodarka nie była w stanie ich wykorzystać. Wysokość pożyczek została objęta tajemnicą państwową – wiedziało o nich jedynie ścisłe kierownictwo partyjno-rządowe. Rozkręcała się spirala zadłużenia, a zabrakło jednego organu koordynującego pozyskiwanie zagranicznych kredytów i sposób ich racjonalnego wydatkowania (kiedy widmo bankructwa zajrzało ekipie Gierka w oczy nie było winnego – odpowiedzialnością przerzucały się: Komisja Planowania przy Radzie Ministrów, Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Ministerstwo Finansów).
Kierujący polską gospodarką w latach 70. importowali ogromne ilości paliw i surowców, ponieważ nasz przemysł był wysoce paliwożerny i energochłonny. W związku ze wzrostem cen paliw na rynkach światowych odczuła to boleśnie i polska gospodarka, a polskie produkty – stosunkowo niedrogie, ale mało nowoczesne – przegrywały konkurencję na rynkach światowych. Akcent inwestycyjny został położony na przemysł ciężki (górnictwo, hutnictwo), gdyż takie były naciski ze strony Moskwy – chodziło o rozwój gałęzi przemysłu związanych ze zbrojeniami (PRL jako członek Układu Warszawskiego w kwestiach wojskowych była całkowicie podporządkowana ZSRR). W metalurgii nakłady sięgnęły 250% (1971-76), w energetyce 75%. W przemyśle dominowało myślenie nieracjonalne i „gigantomania”: Huta Katowice, kopalnie węgla brunatnego w Bełchatowie, Zagłębie Lubelskie i inne.
Nikt nie zważał na ekonomiczne przesłanki ani na dewastację środowiska naturalnego. W wymianie handlowej cechą charakterystyczną był nierównomierny rozwój wielkości importu i eksportu. W latach 1971-75 eksport wzrósł o ok. 66%, ale import aż o ok. 105%. Deficyt w handlu zagranicznym rósł bardzo szybko. W obrocie ze Związkiem Radzieckim polska gospodarka ponosiła same straty. My musieliśmy kupować za dewizy drogie surowce, towary i technologie na Zachodzie, aby następnie, w ramach absurdalnych procedur RWPG, za ruble (tzw. ruble transferowe: 1 dolar = 0,62 rubla) sprzedawać gotowe produkty i licencje ZSRR. Do tego dochodziły wydatki zbrojeniowe – to Moskwa decydowała, ile dywizji Wojsko Polskie ma wystawić do ataku na Zachód (w tzw. „pasie nadmorskim”), ile czołgów, samolotów, okrętów mamy kupić w ZSRR, ile mostów
i przepraw mamy wybudować, ile schronów, baz i lotnisk radzieckich mamy na polskim terytorium utrzymać itd. Te wydatki wojskowe kładły się sporym cieniem na polską gospodarkę, która coraz bardziej dostawała zadyszki.
W rolnictwie początki rządów Gierka charakteryzowały się zwiększeniem produkcji żywności. W latach 1971-75 wzrosła produkcja mięsa (wyższe ceny skupu), przy jednoczesnym nieproporcjonalnie mniejszym wzroście produkcji zbóż – w konsekwencji konieczność importu pasz z zagranicy prowadziła do zaciągania nowych kredytów. Pozorne sukcesy rolnictwa były motywacją dla władz do kolejnego nacisku na akcję kolektywizacji wsi. W praktyce wobec wzrostu cen pasz i hodowli prowadziło to do zupełnej nierentowności sztucznie utrzymywanych Państwowych Gospodarstw Rolnych i kryzysu na rynku mięsnym. Produkcja żywności zaczynała być tak droga, że aż nieopłacalna. Dlatego od 1974 roku musieliśmy kupować żywność za granicą. Jednocześnie – co należy podkreślić – ekipa Gierka jako pierwsza wprowadziła ubezpieczenia dla rolników.
Sytuacja mieszkaniowa nie uległa znaczącej poprawie. Wzrosła liczba zawieranych związków małżeńskich (powojenny wyż demograficzny), a tymczasem ilość oddawanych do użytku mieszkań (bloków z prefabrykatów, z tzw. „wielkiej płyty”) była wciąż niewystarczająca; zwiększały się zaległości.
Nastąpiło realne obniżenie nakładów na budownictwo mieszkaniowe. W latach 1971-75 płace wzrosły, ale wobec braku wielu towarów na rynku pojawił się nadmiar pustego pieniądza w obiegu i inflacja. Negatywną cechą życia społeczno-gospodarczego stały się: alkoholizm, łapówkarstwo i protekcja. Niezmiennie obowiązywał system planowania w gospodarce (podporządkowany polityce ZSRR), jednak założenia te nie były w rzeczywistości realizowane. Statystyki zawyżano, problemy maskowano, realna sytuacja na rynku znacznie odbiegała od oficjalnych danych. Pierwsza połowa lat 70. przyniosła pierwsze symptomy nadciągającego kryzysu gospodarczego. Wobec dużych dysproporcji między konsumpcją a realnymi możliwościami polskiej gospodarki, podwyżki cen różnych artykułów stały się nieuniknione. 24 czerwca 1976 roku ówczesny premier Piotr Jaroszewicz na posiedzeniu sejmu zapowiedział wprowadzenie znacznej podwyżki cen, przede wszystkim na artykuły spożywcze. W wyniku tego wystąpienia w wielu zakładach pracy wybuchły strajki. Do najgwałtowniejszych zajść doszło w Ursusie i Radomiu, gdzie protestujący opanowali i podpalili gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR i domagali się cofnięcia zapowiedzianej podwyżki cen.
Do tłumienia protestów wysłano oddziały milicji (ZOMO), które brutalnie rozpędziły protestujących. Władze, zaniepokojone rozmiarami zajść, wycofały się z planowanych podwyżek. Jednak nie podjęto rozmów z robotnikami. Zamiast tego władze nazwały protestujących „chuliganami”, „warchołami” i „wichrzycielami”. Organizowano „spontaniczne wiece poparcia” dla polityki partii a środki masowego przekazu przeinaczały fakty, siejąc ordynarną propagandę. Podjęto akcje wymierzone w bezpośrednich uczestników protestów w Ursusie i Radomiu: miały miejsce liczne aresztowania; sądy i kolegia do spraw wykroczeń skazywały na kary więzienia i wysokie grzywny. Tymczasem władze, wobec braku cukru na rynku, zmuszone zostały do wprowadzenia kartek. Było to totalną kompromitacją (cukier ostatni raz reglamentowano podczas okupacji hitlerowskiej i tuż po zakończeniu II wojny światowej).
Polityka gospodarcza lat 1971-76 przyniosła załamanie ambitnych planów ekonomicznych i fiasko tzw. wielkiego skoku gospodarczego. Mimo to premier Jaroszewicz w 1977 roku zapewniał z trybuny sejmowej: „Niezbite fakty dają świadectwo prawdzie, że w naszym kraju nie było, nie ma i nie będzie kryzysu gospodarki”. Lansowany powszechnie slogan: „PRL dziesiątą potęgą gospodarczą świata” miał pokrycie tylko na papierze. Wielkie inwestycje nie zostały ukończone, nie przynosiły spodziewanego dochodu, pochłaniały ogromne środki potrzebne na ich zabezpieczenie bądź ulegały niszczeniu i rozkradaniu. Jeszcze dzisiaj w wielu miejscach w Polsce możemy spotkać „pomniki” tamtego szału inwestycyjnego. Zdarzało się np. że ekipy budowlane zalewały betonem filary, na których za kilka lat miała być przeprowadzona droga. Ale tej drogi nie zbudowano nigdy – zostały tylko sterczące w niebo betonowe słupy. Takich nigdy nie dokończonych inwestycji w skali całego kraju było tysiące. Zaciągnięcie nadmiernej ilości kredytów doprowadziły polską gospodarkę do totalnej zapaści.
Dochód narodowy w latach 1976-80 spadł o 7%. Spadła, i tak już niska, jakość pracy. Płace mimo to realnie rosły, co prowadziło do braku wielu produktów na rynku i pozarynkowego obrotu wieloma towarami, spekulacji oraz inflacji. Charakterystyczną cechą polskiej codzienności stały się coraz dłuższe kolejki po coraz większą ilość towarów. W latach 1976-80 pogłębiał się deficyt w dostawach energii elektrycznej do mieszkań i zakładów pracy (ogłaszano „20 stopień zasilania”, po czym wyłączono napięcie całym dzielnicom miast lub całym miejscowościom). Braki surowców i trudności płatnicze powodowały przerwy w pracy i nierytmiczność produkcji. Po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie władze podjęły próby przesunięcia pewnych nakładów w sferę produkcji konsumpcyjnej i na eksport przy jednoczesnym wyhamowaniu inwestycji (tzw. „manewr gospodarczy”), co wiązało się z niedoinwestowaniem innych działów gospodarki – przez to nastąpił dalszy spadek produkcji wielu towarów. Manewr się nie powiódł.
W rolnictwie również nastąpił kryzys i ogólny spadek produkcji spożywczej o ok. 8%. Wobec zbyt małej ilości pasz na rynku wewnętrznym zaszła konieczność dalszego importu zbóż, co powodowało wzrost zadłużenia. Zła sytuacja w rolnictwie była spowodowana złym zarządzaniem (faworyzowanie PGR-ów a dyskryminowanie gospodarstw indywidualnych) oraz nieurodzajami. Polska notowała wzrost deficytu w handlu zagranicznym. W konsekwencji zaciągania nowych kredytów i życia ponad stan, dług państwa w 1979 roku urósł do sumy ponad 22 miliardów dolarów, a jego obsługa pochłaniała 75% naszego eksportu. Do tego należy dodać konieczność spłaty odsetek od zaciągniętych kredytów, a w przypadku niespłacenia
w terminie – spłatę odsetek od odsetek! W tej dramatycznej sytuacji rząd PRL zaciągnął nowe kredyty (w 1980 roku jako zabezpieczenie pożyczki w jednym z banków RFN zadeklarowano złoża wanadu i tytanu, dopiero co odkryte na Suwalszczyźnie i jeszcze nie eksploatowane).
W drugiej połowie lat 70. drastycznie spadła stopa życiowa Polaków. Mimo dotowania przez państwo wielu artykułów spożywczych i przemysłowych statystyczny Polak musiał pracować znacznie dłużej, aby kupić chleb, telewizor, meble czy lodówkę, niż mieszkaniec któregoś z krajów zachodnioeuropejskich. Reakcją społeczeństwa na tę trudną sytuację – oprócz strajków – była satyra. Rozpanoszoną propagandę sukcesu ludzie wykpiwali parodiami przemówień partyjnych: „W programie dzisiejszego zebrania (mówi sekretarz partyjny) mamy dwa punkty – budowę obory i budowę socjalizmu. Ponieważ nie mamy cegieł ani drewna, od razu zajmiemy się budową socjalizmu”.
Koniec dekady Gierka przyniósł zapaść polskiej gospodarki – PRL stanęła na progu bankructwa a frustracja społeczeństwa groziła w każdej chwili wybuchem masowego niezadowolenia. Edward Gierek został usunięty (za aprobatą Moskwy) ze stanowiska I sekretarza KC PZPR we wrześniu 1980 na fali solidarnościowych strajków. Tak skończyła się dekada „życia na kredyt”.
Mimo tych wszystkich wyżej wymienionych faktów wielu ludzi wspomina epokę Gierka z nostalgią i nieukrywaną sympatią. Dlaczego? Pewnie dlatego, że system realnego socjalizmu – przy wszystkich swoich absurdach – gwarantował bezpieczeństwo socjalne i stałość zatrudnienia. Zgodnie z doktryną marksistowską wszystkich obywateli obowiązywał tzw. „nakaz pracy”. To powodowało, że nieważne, gdzie kto mieszkał, ale praca dla niego i tak była. Ponadto socjalizm epoki Gierka był bardziej otwarty na Zachód niż w siermiężnej epoce gomułkowskiej, a przez to bardziej „kolorowy” i „strawny” dla przeciętnego Kowalskiego (wystarczy wspomnieć o Coca-Coli, kolorowej telewizji, Fiacie 126p, wczasach w Bułgarii czy wyjeździe „na handel” do NRD, Jugosławii albo na Węgry).
Niektórzy mięli też możliwość wyjazdu na intratne kontrakty zagraniczne, gdzie pensje dostawało się w dolarach. To wszystko sprawia, że po latach ludzie przestali pamiętać o „przewodniej roli partii”, wszechobecnych kolejkach, inwigilacji SB czy uzależnieniu we wszystkich niemal dziedzinach życia od wielkiego brata ze wschodu. To normalny proces, że chcemy pamiętać to, co było dobre, a wypieramy ze świadomości przykre fakty. Poza tym życie na kredyt jest całkiem fajne… do momentu, kiedy przychodzi spłacać zaciągnięte długi.
Na koniec trzeba uczciwie powiedzieć, że Gierek „Drugiej Polski” nie zbudował, lecz w odróżnieniu od gen. Jaruzelskiego, (który też rządził przez dekadę i nie zbudował prawie nic), przynajmniej próbował.
ks. Rafał Zyman